Continue Reading"/>
dzien matki

A gdyby ciebie zamieniono?

Całkiem ciekawy wywiad przeczytałem na natemat.pl z prawniczką, prowadzącą sprawy rodzin, których dzieci zostały zamienione. Rozmowa odbyła się przy okazji premiery filmu „Oszukane”, inspirowanego faktami. W skrócie – dawno temu w szpitalu pomylono dzieci i przez całe życie wychowywały się z nieswoimi matkami. O prawdzie dowiedziały się po latach i zaczął się dramat, bo kto tu jest moją matką? Ta, która mnie urodziła, czy ta, która mnie wychowała?
Nie potrafię zrozumieć, w czym problem?
 

Kto nie zna historii, niech sobie obejrzy zwiastun.

Film mnie nie interesuje i nie pójdę na niego, dlatego o nim pisać nie będę. Zainspirowało mnie jedno pytanie retoryczne, które zadała w wywiadzie prawniczka:

Zastanówmy się, jak będąc nawet dorosłymi ludźmi zareagowalibyśmy na wieść, że rodzice, którzy nas wychowali, nie są naszymi biologicznymi rodzicami.

Do tego pytania sprowadza się cały dramat osób, które przeżyły coś takiego i ja właśnie tego nie rozumiem, bo gdybym znalazł się w podobnej sytuacji, raczej nie czułbym dramatu, bo więzy krwi są najmniej istotnym elementem relacji z rodzicami.
Jakby ta nowa, druga mama chciała, bym mówił na nią mama, robiłbym to, tak jak czasami ojczymów określa się ojcami, a macochy matkami.
Jednak emocjonalną więź i wszelkie uczucia, jakimi darzy się mamę, pozostałyby przy tej, która mnie wychowała. To ona ukształtowała mnie, opiekowała się mną, gdy byłem mały, pilnowała bym wyrósł na uczciwego człowieka. Jeśli coś zawdzięczałbym mamie, to na pewno tej, która była przy mnie, a nie tej, która tylko i aż mnie urodziła.
Jeśli zaś prawdziwy syn mojej mamy, wychowujący się dotychczas z matką, która nie byłaby jego, chciałby być moim bratem i synem mojej matki, to też nie widziałbym najmniejszego problemu w tym. Proszę bardzo, mam fajne dwie siostry, mogę mieć i jeszcze jednego brata. Oby też był fajny. Why not?
Problem byłby tylko wtedy, kiedy moja prawdziwa mama, odnaleziona po latach, chciała, bym był jej prawdziwym synem. Wtedy musiałbym jej wytłumaczyć, że nic z tego, ale jeśli chce, niech mnie doda do znajomych na fejsie. Możemy się widywać, lubić, szanować, ale niczego więcej z tego nie będzie i powinna dalej być przede wszystkim matką tego syna, przy którym była przez wszystkie lata.
Ludzie to potrafią sobie tworzyć dramaty z niczego. Niemniej kibicuję prawniczce i rodzinom, które wytoczyły proces twórcom filmu. Dla tych rodzin był to dramat i należy to uszanować. Zrealizowanie go i czerpanie zysków wbrew woli i bez zgody rodzin jest podłością.

PS Wszystkim mamom moich dzieci życzę dziś wszystkiego najlepszego, a najbardziej tego, bym was nigdy nie poznał.

Komentarze

  1. fineus 26.05.2013 11:50

    już od dawna się zastanawiałem, skąd te wszystkie historie o desperackim poszukiwaniu biologicznych rodziców albo strachu przed tym, by dziecko odkryło, że było adoptowane w wieku 7 miesięcy. tak na poważnie, co za różnica? bo nie rozumiem.

  2. Marcin Michno 26.05.2013 11:55

    Mi już dawno moja połówka zakomunikowała że potencjalne dziecko będzie miało robione testy DNA po urodzeniu i przy odbiorze za szpitala żeby nie pomylili.
    Bez tego jakie znaczenie ma standardowe pytanie lekarza „czy ktoś w rodzinie cierpiał na… „.Niby nic ale może zadecydować o życiu.

  3. Loonatic 26.05.2013 11:59

    Komin, mam do ciebie osobiste pytania związane z tematem (hipotetyczne sytuacje):
    1. Urodziłeś się w bogatej rodzinie, której niczego nie brakuje, ale niestety w szpitalu zamienili cię z dzieckiem z biednej rodziny. Przez kilkanaście lat byłeś wychowywany przez tą biedną rodzinę, było w porządku, ale skromnie. W wieku 17 lat dowiadujesz się o całej sytuacji (badania genetyczne itp.). Czy miałbyś jakieś roszczenia (finansowe?) do biologicznej rodziny lub kogoś innego?
    2. Urodziłeś się w bogatej rodzinie, której niczego nie brakuje, ale niestety w szpitalu zamienili cię z dzieckiem z patologicznej rodziny. Przez kilkanaście lat byłeś wychowywany w domu pełnym przemocy, alkoholu, rzadko kiedy życie było znośne. W wieku 17 lat dowiadujesz się o całej sytuacji (badania genetyczne itp.). Czy miałbyś jakieś roszczenia (finansowe?) do biologicznej rodziny lub kogoś innego?

    • kominek 26.05.2013 12:08

      Oba przypadki są takie same. Nie wyobrażam sobie mieć roszczeń finansowych wobec rodziny. Nawet gdybym pochodził z bogatej rodziny, a rodzice zdecydowaliby mnie wydziedziczyć, wzruszyłbym ramionami.

      • krampfunga 26.05.2013 12:49

        mam podobne podejście do sprawy i dziwi mnie postawa roszczeniowa wobec rodziny czy rodziców – tych wychowujących i w standardowej sytuacji, że o jakichś wyjątkowych reunionach po latach nie wspomnę. po prostu dziwi mnie taki punkt widzenia, że „należy mi się”. moi rodzice mnie wspomagają finansowo i fajnie, ale jakby jutro przestali to okiem bym nie mrugnęła – nie uważam, żeby mięli wobec mnie jakieś finansowe zobowiązania od kiedy jestem pełnoletnia, więc traktuję ich pomoc jako akt ich dobrej woli. i właśnie dlatego trudno mi pojąć powyższe pytania o roszczenie sobie praw do majątku obcej, jakby nie patrzeć, rodziny.
        no ale ja nie rozumiem też awantur o spadek i inne niesnaski w obrębie rodziny odnośnie finansów – zawsze miałam dziwne pojęcie honoru i tego typu rzeczy. jak słyszę o kłótniach o kasę wśród jakichś znajomych znajomych znajomego to tylko brwi mi się podnoszą i cieszę się, że ja żyję chyba w jakimś innym świecie jednak.

        • Nejm 27.05.2013 04:34

          Z tymi kłótniami o kasę często chodzi też o to, że np. Twój brat pomyśli sobie zgodnie z prawdą… „Ty i tak nie będziesz miała nic przeciwko jak zamieszkam w mieszkaniu rodziców, w końcu wynajmujesz już mieszkanie od lat, masz pracę, stać cię… a ja będę płacił czynsz więc zmieńmy od razu hipotekę na mnie bo teraz rodzice są wpisani… wpadniesz do prawnika aby zrzec się dla mnie „swojej” połowy mieszkania? umówiłem nas na czwartek…”

          no i co wtedy? brew Ci się nie podniesie? Tobie może nie, ale większość raczej będzie czuła pewien dyskomfort będąc tak postawionym… i często od tego zaczynają się różne kłótnie i nieporozumienia…

  4. Loonatic 26.05.2013 12:03

    Jeszcze jedna rzecz. Uważasz, że te rodziny powinny dostać odszkodowanie od twórców filmu w sytuacji, gdy film jest na motywach tych wydarzeń? Nazwiska są zmienione, grają aktorzy, nie ma materiałów z udziałem tych konkretnych rodzin.

    • kominek 26.05.2013 12:04

      Prawniczka twierdzi co innego. Podobna nie tylko jest kwestia zamiany dziecka, ale i perypetie rodzin.

  5. Bart 26.05.2013 12:13

    Nagle się okazuje, że wszystko co mi się przytrafiło, i dobrego, i złego jest skutkiem pomyłki. To nie może nie spowodować traumy.

    • kominek 26.05.2013 12:23

      Może.
      Wszystko, co jest teraz najpiękniejsze w moim życiu, to skutek przypadków, szczęścia i znalezienia się w odpowiedniej chwili w odpowiednim miejscu.

      • anusza 26.05.2013 14:31

        Ok, ale nie oszukujmy się – na te przypadki jednak patrzy się poprzez pryzmat tego, w jakim miejscu się aktualnie znajdujemy: tobie się powodzi, odnosisz sukcesy, osiągasz swoje cele, więc jakiekolwiek przypadki zaprowadziły cie do tego miejsca – jesteś z nich zadowolony. Ale odwróćmy sytuację- ktoś inny może nie mieć tyle szczęścia i – tak jak pisze Bart – jeśli przytrafiały mu się złe rzeczy, które doprowadziły do nieszczęścia, na pewno nie będzie zadowolony z takiego obrotu spraw. Nie ma bata, żeby nie zadawał sobie pytań typu „kim bym teraz był, co bym teraz robił, gdzie był, gdyby ta pomyłka nie miała miejsca?”

        Poza tym mówisz, że nie rozumiesz tych dylematów – oczywiste, że nie rozumiesz, bo tego nie przeszedłeś. Poddajesz to suchej analizie, bierzesz na rozum. Nie dotyczy cie to bezpośrednio, więc żadne uczucia ci tu nie mącą – czysta kalkulacja „na zimno”. Wtedy łatwo jest mówić „jakby mnie to spotkało to bym…” Ja nie wiem co bym zrobiła. Uważam, że masz rację mówiąc, że rodzicem jest bardziej ten, kto wychował itd. i na rozum ja to wiem. Ale gdyby się okazało, że moja matka nie jest moją biologiczną matką, to za cholerę nie przewidzę, co będę czuła, myślała i co bym zrobiła.

        • Kongozaur 26.05.2013 14:55

          Z bycia emo się nie wyrasta

  6. Natalia 26.05.2013 12:14

    Nie ma znaczenia, czy łączą nas więzy krwi czy nie. Liczy się więź emocjonalna, to, jak matka wychowywała dziecko, dbała o nie. Jeśli kochasz dziecko i dbasz o jego szczęście, to jesteś najlepszą matką, jaką to dziecko może mieć. Jeśli nad dzieckiem się znęcasz, jesteś oziębła i nie potrafisz zapewnić mu wsparcia i warunków do zdrowego rozwoju to nawet więzy krwi nie pomogą i nie ma co liczyć na szacunek z definicji – bo matka.

  7. blonda 26.05.2013 12:15

    Taka, rodzice Cię nie kochali, ojciec pił, nie dostałeś od nich nic, po ciężkim dzieciństwie nie układa Ci się w dorosłym życiu i nagle dowiadujesz się, że powinieneś wychować się w innej rodzinie, gdzie rodzice są totalnie zakochani w swoim dziecku, mają możliwości finansowe, żeby zapewnić mu świetny start, przekazują mądrość i wychowanie, które przydadzą mu się w przyszłości.
    Zaczynasz się zastanawiać, jakby to było, gdybyś to był Ty. I widzisz jak zupełnie inaczej mogłoby potoczyć się Twoje życie… W tym momencie chyba zaczyna się ten dramat.

    • kominek 26.05.2013 12:21

      W takim wypadku moja więź z patologiczną rodziną zmalałaby, a zwiększyła chęć do życia z nową rodziną, ale znając siebie – palcem bym nie kiwnął, aby ich do siebie przekonać. Jeśli chcieliby, to super, jeśli nie, to nara.

      • alicjajoanna 26.05.2013 18:30

        Wydaje mi się, że to ryzykowne twierdzić, że wiesz jak zachowałbyś się w takiej sytuacji. Wychowując się w innej rodzinie i w innych warunkach zapewne byłbyś zupełnie innym człowiekiem niż jesteś dziś, z inna mentalnością, celami i priorytetami. Jako młodzian z patologicznej rodziny być może byłbyś lokalnym dresikiem kradnącym radia i z cwaniakowatą chęcią ugrania czegoś na nowej sytuacji.

  8. pikob 26.05.2013 12:20

    Rodziny się nie wybiera. To my jesteśmy wybierani do rodziny. Na szczęście można w pewnym momencie życia zrezygnować ze złej rodziny, w której się było.

    • oj 11.07.2013 13:56

      nie wiem co bym zrobila gdybym sie teraz dowiedziala ze mam innych rodzicow biologicznych. mozna gdybac i bibac dopoki sie w danej sytuacji nie znajdzie, ze wszystkim tym co jest obok i pomiedzy w danym momencie, bo emocji nie da sie niestety wyobrazic, emocje sie przezywa tu i teraz i to wtedy one niestety zakłocaja. Ktos powiedzial ze zycie bez emocji byłoby lepszejsze. robotem byc

  9. Madzienka89 26.05.2013 12:23

    Wprawdzie nie jestem matką i daleko mi do zostania, problem rozpatruję właśnie z tej strony. Jeżeli decyzja o urodzeniu i wychowaniu dziecka jest świadoma, rodzice zazwyczaj decydują się na zadbanie jak najlepiej o tego młodego człowieka. Starają się przez wiele lat gdy nagle się okazuje, że ich dziecko wychowuje ktoś inny. Teraz wcale nie chodzi o to że wyrzekają się dziecka które rzeczywiście wychowali, ale wydaje mi się że martwią się o to dziecko, którym przez całe życie zajmował się ktoś inny. Zupełna porażka. Niepisana obietnica i wieloletnie starania o jej wypełnienie okazuje się niespełniona z winy jakiegoś barana w szpitalu. Dramatem jest to że nawet jeżeli nie chcesz myślisz o tym co się działo przez cały ten czas z dzieckiem, które jest Twoje. Rozważasz różne scenariusze, a nie masz na nie najniejszego wpływu.
    I jeszcze to o czym piszą inni: podświadomie włącza ci się myślenie o tym co by było gdyby, bez względu na to jak fantastyczną osobą jest matka, która Cię wychowała.

    • Anna 26.05.2013 13:32

      Myślę, że masz rację. Nie wyobrażam sobie ogromu nieszczęścia matki, która dowiaduje się o czymś takim po latach.
      Wyrzuty sumienia, że nie dopilnowała wystarczająco własnego dziecka. To nic, że w tamtych czasach w szpitalach panował bałagan a dzieci po urodzeniu wszystkie są podobne – dla mnie takie same. Większość matek ma głębokie przeświadczenie, że w momencie kiedy pojawia się na świecie dziecko, od razu łączy je z matką niepowtarzalna więź, że rozpoznałaby je po samym tylko płaczu, itd. Jest zalana hormonami, które sprzyjają takiemu uniesieniu. Jak mogła nie rozpoznać, że to jej dziecko, co z niej za matka? (nie uważam tak, ale próbuję wyobrazić sobie jak ja bym się czuła).
      Wiadomo, że chce poznać biologiczne dziecko. Widzi je, te same rysy, te same gesty, krew z jej krwi. Wychowywane przez obcych ludzi, bez jej kontroli i opieki. Chce je poznać, ale tutaj łatwo o urażenie uczuć prawdziwej – bo myślę, że jesteśmy zgodni, że to ta, która spędziła z nią całe dzieciństwo jest tą prawdziwą – córki.
      Podejrzewam, że dziecko też chce ją poznać, każdy chce poznać swoje korzenie (historia rodziny, więzi, które mogły dotyczyć też mnie, stare zdjęcia, które pokazują, że babcia miała pieprzyk nad wargą w tym samym miejscu co my, itd.). I teraz, czy to nie jest zdrada rodziny, która mnie wychowała? Czy mam prawo czuć to co czuję?
      Mnie wydaje się logiczne, że wiele rzeczy można rozwiązać szczerą rozmową, tak zostałam wychowana. Nigdy nie wątpiłam, że jestem kochana przez rodziców, nigdy nie zamieniłabym mojego domu na żaden inny. Dla mnie to pewnie nie byłby taki cios, bo wiem, że i tak niczego nie zmieniłby w moim życiu. Ale nie w każdym domu tak jest.
      No i największy problem, wspomniany już wcześniej w komentarzach: co jeśli poziom życia tych dwóch rodzin znacznie się różni. Nie koniecznie mówię o pieniądzach, tylko o relacjach rodzinnych, cieple, wychowaniu. Taki najczarniejszy scenariusz jaki mi powstał w głowie to gdy jedno z dzieci jest wychowywane w normalnym domu, jest wykształcone, ma poukładane życie, a drugie jest z patologicznego domu, poplątane życie, zero wsparcia i wpojonych wartości a jedyna książka podpiera za krótką nogę stołu. Nie ma rozbudowanych więzi rodzinnych, właściwie to chętnie odcięłoby się od domu, z którym nic go nie łączy i ma głębokie poczucie niesprawiedliwości losu. Kiedy w końcu widzi jak mogło żyć, że tamto „zabralo” jej szansę na wspaniałe życie, to złość i zazdrość to chyba najlżejsze odczucia jakie mogą się pojawić.

  10. Pawel 26.05.2013 12:26

    Jedna z zamienionych sióstr to bliźniaczka. I tu już nie koniecznie możesz olać więzy krwi bo to ktoś taki jak ty. Oczywiście możesz racjonalnie uważać że wychowanie cię kształtuje, ale kiedy po jednym drugim spotkaniu odkrywasz jak wiele rzeczy może być determinowanych genetycznie to … Kiedyś czytałem wywiad z dziewczynami, dodatkowo akurat wyszło to kiedy miały po 16 lat w okresie buntu, i to pogłębiało wszystko.

    Jedna z nich po latach przyznała, że było to łatwą wymówką, żeby uzasadnić swoją postawę. Nie jesteśmy z jednej krwi i dlatego się nie dogadamy, a rodzice postawieni wobec takiego argumentu nie potrafili go obalić.

    Prawdopodobnie film to wszystko wyolbrzymił, ale nie pisz że przeszedłbyś koło tego obojętnie i to w takim wieku.

    • kominek 26.05.2013 12:32

      Argument „nie jesteśmy z jednej krwi” to argument tak debilny, że tu nie ma co obalać.

      • Pawel 27.05.2013 11:07

        A w drugą stronę.

        Dowiedziałbyś się że gdzieś tam żyje sobie mały kominek, olałbyś sprawę skoro mama maluszka uznała „po co mi taki facet, co pisze jakiegoś tam bloga?”.

  11. krampfunga 26.05.2013 13:01

    a gdyby to mnie zamienili i nagle by to wyszło, prawdopodobnie nie chciałabym niczego zmieniać – na pewno nie zaczęłabym inaczej patrzeć na swoją rodzinę, bo przecież nic by się nie zmieniło; moje układy z nimi zdeterminowała wspólna przeszłość i tych więzi nic nie jest w stanie zmienić. a nowa… rodzina? może nawiązałabym znajomość, gdyby to byli fajnie ludzie i by im zależało, ale na pewno nie budowałabym na siłę jakichś bliskich relacji czy starała się ekspresowo wpasować w „nową rodzinę” – jedną już mam. podsumowując, też nie widzę tutaj szczególnego dramatu.

  12. kamasz 26.05.2013 14:01

    agreed
    ale może tak być że nie wiemy o czym mówimy bo gdybać to sobie można, a jak człowiek staje f2f z problemem to jego reakcja bywa nieprzewidywlna. Niemniej jednak, zasze zastanawiałam się o co kaman w filmach/serialach, że bohater musi odnależć swojego bilogicznego rodzica żeby czuć się w pełni sobą… no kurczę, naprawdę jeden plemniczek tak decyduje o twoim jestestwie?

  13. PP 26.05.2013 14:59

    W zasadzie to jedyne, co by mnie najbardziej interesowało w takiej sytuacji to ewentualna lista chorób i dolegliwości biologicznych rodziców. Pewnie, najważniejsi byliby dla mnie ludzie odpowiedzialni za wychowanie, ale więzów krwi się nie oszuka i uważam, że warto mieć świadomość jaki mogłyby mieć na mnie wpływ.

  14. fotado.pl 26.05.2013 15:07

    Historia jakich wiele, a to, że zostali okradzeni przez producentów tego filmu – to dopiero wielki skandal.
    Serio.

  15. Zaradna Mama 26.05.2013 16:08

    Dla mnie Matką przez duże M byłaby ta, która mnie wychowywała. Chciałabym poznać biologicznych rodziców oraz przyczynę zamiany. Z pewnością byłabym zła, bo to nic przyjemnego dowiedzieć się o takiej sytuacji. Nie dążyłabym do radykalnych zmian, raczej potraktowałabym jako niezwykłe wydarzenie w życiu i ciekawą historię do opowiadania wnukom 🙂 Co do odszkodowania od szpitala/personelu… nie wiem sama. Z jednej strony popełnili błąd, z drugiej przecież te rodziny wychowywały dzieci jak swoje, więc za co odszkodowanie? Trudna sytuacja, ale nie dramatyczna. Są gorsze sprawy.

  16. Marcin 26.05.2013 16:47

    Wbrew pozorom ma to znaczenie kryminologiczne. Statystycznie, najwięcej morderstw zdarza się w rodzinie, lecz najmniej pomiędzy osobami spokrewnionymi.

    • Gyros 26.05.2013 22:39

      a co właściwie chciałeś przez to powiedzieć?

  17. pethi 26.05.2013 17:25

    „Jeśli zaś prawdziwy syn mojej mamy, wychowujący się dotychczas z matką, która nie byłaby jego, chciałby być moim bratem i synem mojej matki”
    Mamy nowego scenarzystę Mody na sukces. Dodaj tam tylko Bruk i Ridżą. Może np. Że tam mama mamy to Bruk a ten syna mamy mamy syna to Ridż. Scena by wyglądała następująco.
    Kasidy wchodzi szybkim krokiem do sypialni Foresterów i zastaje tam Bruk i Ridża w dwuznacznej scenie (dwuznaczna scena to tak naprawdę jednoznaczna scena).
    Kasidy: – Ło maj gad. Bruk ty jesteś przecież, jego mamy mamy syna córką! A ty Ridż jesteś synem syna mamy mamy ojcem.
    Na co pewny siebie Ridż odpowiada
    Ridż: – Więc wychodzi na to. że wszystko zostaje w rodzinie.

    Ja o tym, że zostałem podmieniony, dowiedziałem się dość późno. Choć mogłem się domyślić po tym gdy spytałem moich rodziców dlaczego oni są czarni a ja biały. To mi odpowiedzieli że jak byłem mały to napiłem się wybielaczu. Wtedy wydawało mi się to dość logiczne i nie wnikałem.

    „wytoczyły proces twórcom filmu”
    A twórcy filmu nie mogą dopisać na koniec filmu, że wszelkie podobieństwo do wszelkich zdarzeń i osób jest przypadkowe?

  18. Elka 26.05.2013 18:27

    W moim świecie i odczuciu, sytuacje typu wydanie na świat dziecka nie determinują więzi; wszak tego dotkliwego procesu nie rozpamiętuje się zbyt długo, zwłaszcza przyjąwszy skalę wielu lat wychowywania. Po wyjściu ze szpitala raz za razem tworzą się sytuacje, które przypisują nas sobie jeszcze bardziej niż 9-miesięczna ciąża i kilkugodzinny poród razem wzięte. Matki, którym podmieniono dzieci, mają – rzecz jasna – prawo do negatywnych emocji, bo KTOŚ kiedyś coś porządnie schrzanił, skoro do tego doszło. Kto by się nie wkurzył (delikatnie mówiąc)? Ale jeśli w ciągu wielu lat niewiedzy wszyscy zainteresowani prawidłowo budowali swoje relacje, to nikomu nie przyjdzie do głowy, żeby odwracac bieg wydarzeń, bo, wbrew temu, co pisze np. Madzienka89, wszyscy będą spełnieni. Gdyby moi rodzice odkryli, że trafiłam do nich przez pomyłkę, a zareagowali w stylu „O fuck. Cała misja poszła się… walic. Nie spełniliśmy się. Mamy dziecko, a jesteśmy jakby bezdzietni”, to ja zaczęłabym się zastanawiac, czy zawsze byli tacy beznadziejni.

  19. Karolina 26.05.2013 19:42

    Ale się dyskusje rozwinęły:) Podpisuję się pod postem (może bez ps).
    Nie ten ojcem / matką kto spłodził ale ten kto wychował.
    Koniec tematu kropka. Kocham moją mamę.

    I jak się Bejonse wczoraj udała?

    • Fajny gościu 26.05.2013 20:00

      Ja też kocham swoją Matkę bo najważniejsza osoba dla mnie w życiu , chociaż mam swoje lata wiem że mogę na nią polegać w każdej sytuacji . Zresztą na resztę sytuacji nie będę sie tutaj wypowiadał bo to nie to miejsce .

  20. Magda 26.05.2013 21:45

    Kurczaczki, jaki, ach jaki jest sens gdybać?
    Kto się wychował niepodmieniony w fajnej rodzinie – niech się cieszy.
    Kto się wychował podmieniony w fajnej rodzinie – też niech się cieszy.
    Kto się wychował w rodzinie do chrzanu – niech znajdzie sobie fajną love albo fajnych przyjaciół i też niech się cieszy – tak w mega uproszczeniu.

    Jaki jest sens siedzieć z nosem w przeszłości, gdy przelatuje niewykorzystana teraźniejszość i zabiera szanse na fajną przyszłość – to także tak w mega uproszczeniu.

  21. mimbla 26.05.2013 21:46

    Czysto akademicka dyskusja. Dowiedzielibyśmy się,co się czuje w danej sytuacji,gdyby NAS to dotyczyło.

  22. Dorota T. 27.05.2013 00:04

    A mi się spodobało jak koleżanka powiedziała mi kiedyś: „Wiesz co, Dorota? Muszę Ci coś powiedzieć. Bo moi rodzice to nie są moi biologiczni rodzice. No, ale nic. Ostatnio zobaczyłam na fejsie swoją biologiczną siostrę. Wygląda jak ja, tylko ma 20kg+” 😉 To fajnie jak rodzice, którzy adoptują dziecko mają do tego normalne podejście i nigdy nie starają się niczego ukrywać. Takie dziecko wyrasta wtedy w pełni świadome takiego losu i nie czuje się ani trochę skrzywdzone. Nie czuje też, żeby rodzice, z którymi się wychowuje byli ‚inni’ ‚gorsi’ ‚nieprawdziwi’ ani nic z tych rzeczy.

  23. Anka Sikorka 27.05.2013 13:12

    Pewnie nie umiem się do końca postawić na miejscu dzieci zamienionych, tudzież adoptowanych, może dlatego jestem przekonana, że to w gruncie rzeczy bez znaczenia dla DZIECKA. Zupełnie inną kwestią jest pewnie trauma rodziców, którzy czują, że kogoś i coś im odebrano.

  24. markury 27.05.2013 19:30

    Historia stara jak świat i porody. Tysiące dzieci zostało zamienionych, tysiące odnalazło rodziców biologicznych, a tu jedne „Oszukane” i sranie w banie na cały świat. Sieczkę z mózgów Wam robią media i podniecacie się tak naprawdę byle czym. Zostawmy rodziny i ich dramaty w spokoju, bo jak zwykle wszyscy mają najwięcej do powiedzenia oprócz zainteresowanych. Tak jak z mastektomią i usuwaniem ciąży, najwięcej do powiedzenia mają faceci 🙂
    A BTW zamienionych w szpitalu, to w Polsce też się to zdarza:
    http://wyborcza.pl/1,76842,6460107,Zamienione_w_szpitalu_siostry_dostaly_odszkodowanie.html

  25. monia 27.05.2013 21:09

    Z punktu widzenia zamienionego dziecka to faktycznie nie jest taki wielki dramat – gdyby mnie zamieniono w szpitalu byloby mi dziwnie, ale bym to przelknela. Ale gdybym po latach dowiedziala sie ze zamieniono moje dziecko, sprawa wyglada zupelnie inaczej. Jesli moje dziecko mialoby w zyciu mimo wszystko dobrze i bylo szczesliwe to jeszcze pol biedy. Ale gdyby okazalo sie, ze nie bylo mu w zyciu tak kolorowo to bylaby to dla mnie cholernie ciezka sytuacja. Dziecko ktore wychowywalam nadal byloby dla mnie najwiekszym skarbem, tego jestem pewna, ale trudno byloby mi zyc bez tego biologicznego dziecka, ktore przeciez 9 miesiecy nosilam w sobie. Tak czy siak, moje dzieci na bank nie byly zamienione, a jesli ja bylam to trudno 🙂

  26. Agata Dro 27.05.2013 21:58

    A są też tacy, którzy chcieliby, by zamiana ich dotyczyła, by okazało się, że nie są dziećmi własnych matek… tacy, którzy walczą z trucizną toksycznego rodzica latami i skrycie marzą, by mieć prawdziwą mamę.

  27. Mimi 27.05.2013 23:29

    Chyba nie chcę myśleć, co by było gdyby. Wydaje mi się, że miałabym podobne podejście, co Ty i matkę, która mnie wychowała kochałabym najmocniej na świecie. Nie wiem tylko co bym myślała mając naście lat, kiedy to taki durny wiek i durne rzeczy człowiek myśli. Czy nie miałabym wrażenia, ze ktoś mi coś odebrał. Nieważne czy lepsze czy gorsze, ale odebrał bez mojej zgody. Nie wiem i nigdy się nie dowiem. Raczej 🙂

    A Twoje życzenia dla matek – zajebiste 🙂

  28. Kornik 29.05.2013 08:22

    Powiem Ci, że pomyslałem dokładnie to samo, że miałbym wtedy 2 matki i 2 ojców i dramy bym nie robił. Chociaż przyznam ze wydaje mi się, że bym dał tej biologicznej parze szansę, zbliżenia się do mnie i kto wie, może po kilku(nastu) latach bym ich traktował na równi z tymi, którzy mnie wychowali.

    Znam równie ciekawą, albo i ciekawszą historie.

    Kiedy wybuchła wojna, prababcia mojej dziewczyny miała małego synka – którym już się zajmowała, karmiła dbała o niego, wiedziała, że jest jej etc. Jednak na czas wojny postanowiła, że znajdzie jakąs zagraniczną rodzinę i odda go na przetrzymanie, żęby nic mu się nie stało. Nie pamietam ile lat miał wtedy dziadek mojej dziewczyny, czy pół roku czy 2 lata, ale później po wojnie swojej biologicznej matki już nie pamietał.
    Po wojnie czyli gdy „dziadek” miał +6-7 lat, jego matka pojechała po niego i go zabrała prawie, że siła do polski (nie chciał opuścić swoich francuskich rodziców).

    I teraz pytanie co zrobić? Polska matka zajmowała się nim przez jakiś czas karmiła. Dla jego dobra go oddała na jakiś czas, ale jednak jej nie pamięta. Pamięta i zna tylko swoją francuską rodzinę.

    Do tego dochodzi sprawa samej matki, ona też nie powinna w tym wszystkim być pokrzywdzona.

    Co na ten temat sądzicie?

  29. signa 29.05.2013 08:34

    Jestem adopcyjną mamą bliźniaków i mam nadzieję, że MOI synowie będą myśleli kiedyś podobnie do Kominka. Wiem, że w dużym stopniu zależy to ode mnie dlatego jestem spokojna. Od 4 lat codziennie ich usypiam, wycieram nosy, wiem o nich wszystko. Nie mają innej mamy. Zresztą to po prostu kwestia nazewnictwa – to ja jestem najbliższą im osobą a z kobietą, która ich urodziła właściwie, oprócz abstrakcyjnych dla mnie kodów DNA, nic ich nie łączy. Zwał jak zwał- matka, matka biologiczna, matka adopcyjna, rodzic, opiekun…. chodzi o to co nas łączy z drugim człowiekiem a nie jak ktoś to sobie nazywa.
    Zdarza mi się, że ludzie w rozmowie o adopcji pytają: a nie chciałaś mieć SWOICH dzieci? A czyje są te dzieci jeśli nie MOJE? Nie widzę nikogo innego kto by ich utrzymywał, tulił, wychowywał, całował na dobranoc itd

  30. anja 30.06.2013 01:56

    Wiem, że wpis jest już z lekką brodą, ale stwierdziłam, że mimo wszystko dodam swój komentarz.

    Wszyscy, którzy wypowiadali się powyżej, wypowiadali się jedynie hipotetycznie. Nie byliście nigdy w takiej sytuacji i nie macie pojęcia o tym jak to jest w wieku prawie 18 lat dowiedzieć się że osoba która była obok Was od zawsze, która uczyła Was jeździć na rowerze, pisać i czytać nie jest Waszym ojcem.

    Mętlik jaki człowiek ma wtedy w głowie jest czymś nie do opisania. Rozpada się absolutnie wszystko co było constans w Waszym życiu. Czy gdybym była jego córką traktowałby mnie inaczej? Czy przez to że nie jest moim ojcem kochał mnie mniej? Dlaczego przez 18 lat mnie oszukiwali? Na jasną cholerę wmawiali mi, że jestem do niego podoba? Że jakieś talenty po nim odziedziczyłam? Pojawia się jedna wielka negacja, całego życia, całej relacji. Bardzo długo przez gardło nie przechodziło mi „tato” w kontekście mojego taty. Czy to do niego, czy w rozmowach o nim.

    Do tego myśli o tym biologicznym. Jaki jest? Jakie cechy z niego mam? Jak bardzo jestem podobna? Dlaczego nie chciał? Dlaczego zostawił? Dlaczego nie szukał kontaktu?

    Prawie 10 lat mi zajęło uporządkowanie sobie tego wszystkiego. Nieomal dekady potrzebowałam żeby ukształtować swoją dzisiejszą postawę – dzięki tacie który mnie wychował jestem taka jaka jestem. A siurek, który wyrzygał 3 ml spermy nie zasługuje na uwagę. Mimo to czasem myślę jaki jest i czy kiedyś się spotkamy. Ja nie przyłożę palca żeby go odszukać.

    „Raczej nie czułbym dramatu” może powiedzieć tylko ktoś kto nigdy czegoś podobnego nie przeżył. I jest to tak samo deklaratywna wypowiedź jak komentarze „ja bym zaczekał na Tomka i Maćka. ja bym im pomógł”. Póki nie znajdziesz się w jakiejś sytuacji, nigdy do końca nie wiesz jak się zachowasz.

  31. Anna 02.07.2013 23:28

    Wiem, że wpis jest już z lekką brodą, ale stwierdziłam, że mimo wszystko dodam swój komentarz.

    Wszyscy, którzy wypowiadali się powyżej, wypowiadali się jedynie hipotetycznie. Nie byliście nigdy w takiej sytuacji i nie macie pojęcia o tym jak to jest w wieku prawie 18 lat dowiedzieć się że osoba która była obok Was od zawsze, która uczyła Was jeździć na rowerze, pisać i czytać nie jest Waszym ojcem.

    Mętlik jaki człowiek ma wtedy w głowie jest czymś nie do opisania. Rozpada się absolutnie wszystko co było constans w Waszym życiu. Czy gdybym była jego córką traktowałby mnie inaczej? Czy przez to że nie jest moim ojcem kochał mnie mniej? Dlaczego przez 18 lat mnie oszukiwali? Na jasną cholerę wmawiali mi, że jestem do niego podoba? Że jakieś talenty po nim odziedziczyłam? Pojawia się jedna wielka negacja, całego życia, całej relacji. Bardzo długo przez gardło nie przechodziło mi „tato” w kontekście mojego taty. Czy to do niego, czy w rozmowach o nim.

    Do tego myśli o tym biologicznym. Jaki jest? Jakie cechy z niego mam? Jak bardzo jestem podobna? Dlaczego nie chciał? Dlaczego zostawił? Dlaczego nie szukał kontaktu?

    Prawie 10 lat mi zajęło uporządkowanie sobie tego wszystkiego. Nieomal dekady potrzebowałam żeby ukształtować swoją dzisiejszą postawę – dzięki tacie który mnie wychował jestem taka jaka jestem. A siurek, który wyrzygał 3 ml spermy nie zasługuje na uwagę. Mimo to czasem myślę jaki jest i czy kiedyś się spotkamy. Ja nie przyłożę palca żeby go odszukać.

    „Raczej nie czułbym dramatu” może powiedzieć tylko ktoś kto nigdy czegoś podobnego nie przeżył. I jest to tak samo deklaratywna wypowiedź jak komentarze „ja bym zaczekał na Tomka i Maćka. ja bym im pomógł”. Póki nie znajdziesz się w jakiejś sytuacji, nigdy do końca nie wiesz jak się zachowasz.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Connect with Facebook

*

Możesz użyć następujących tagów oraz atrybutów HTML-a: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <strike> <strong>