Ściąganie na lekcjach, czyli za moich czasów…
Do wczorajszego tematu to ja jeszcze wrócę, bo nie bez przyczyny dawałem go wam, ale dziś co innego mnie zainteresowało. Przeczytałem artykuł o tym, jak dziś wygląda ściąganie na lekcjach.
“ Do tego, że ściąga na lekcjach za pomocą telefonu komórkowego przyznaje się w raporcie także uczennica Maga. Ściąga ona zawsze na chemii. Ma opracowany karteczkowo-SMS-owy system ściągania od koleżanki siedzącej dwie ławki za nią. Najpierw spisuje zadania na kartce i przesyła ją do koleżanki, a ta odpowiada jej SMS-ami.Z kolei koleżanka, prymuska z chemii pisząca SMS-a, nie budzi belferskich podejrzeń o ściąganie. Telefon Magi leży na wierzchu, oparty o piórnik w ten sposób, że kiedy nadchodzi SMS z odpowiedzią, wystarczy jedynie rzut oka na ekran, nie trzeba nawet dotykać aparatuMoże powspominamy trochę?
Za moich czasów już były powszechne komórki, ale jakoś nikt nie używał ich do ściągania. Albo to nauczyciele teraz się jacyś głupsi zrobili albo ten artykuł jest trochę naciągany, bo pamiętam dobrze, że u wielu nauczycieli na lekcjach był obowiązek chowania wszystkiego do plecaka, a na ławce miała prawo zostać tylko kartka i długopis. Bywali i tacy, którzy zabierali kartkę jak tylko się człowiek spojrzał w drugą stronę.
Teraz mają te telefony swoje, ale jestem przekonany, że nie wymyślono jeszcze niczego lepszego od małej kartki z zapisanymi odpowiedziami. A metod było wiele. Zawijało się kartki w długopisy, notowało na dłoniach, piórnikach, książkach, robiło podkłady z gotowymi odpowiedziami. Całe zeszyty przepisywało, upychało w rękawy, kieszeni, pod tyłek. W ściąganiu byłem dobry, ale jeszcze lepszy byłem w uzyskiwaniu pozytywnych odpowiedzi na moje błagające pytanie „czy mogę siąść z tobą?”.
Tak naprawdę całe moje liceum to było jedno wielkie ściąganie. Ja niczego innego nie potrafiłem robić, a do głowy mi nie przyszło, żeby materiału po prostu się nauczyć. Poza jednym przypadkiem nigdy nie zostałem złapany. Miałem doskonale wypracowaną metodę trzymania lewej ręki na ławce w naturalny sposób i uniesionej pod takim kątem, że nauczyciel widząc mnie, ulegał złudzeniu, że widzi także to co jest pod ręką. A pod ręką nic nie było. Zatem uczeń nie ściąga. Kartka była kilka centymetrów od niej i w zależności od pozycji nauczyciela (bo czasami chodzili) była przesuwana z linii jego wzroku. Typowa metoda ściągnięta z gier komputerowych, gdzie trzeba unikać kamer i innych ruchomych czujników. Próby kopiowania mojej metody kończyły się tragicznie.
Jednak w chwili największej próby, w dniu matur z Polaka, obładowany kilkoma wielkimi arkuszami ściąg, gdy w szkolnej bibliotece zabierałem się za ich wycinanie powiedziałem do kumpli, że ja to chrzanię. Na maturę idę bez niczego. I kilkanaście metrów ściąg wylądowało w koszu. Zresztą panowała wtedy opinia, że na maturach zawsze dają albo coś z wojną albo coś z żydami, a w tej tematyce czułem się całkiem mocny. Zresztą pisałem wam o tym w „Tuż przed maturą kwitły kasztany„. Ściągi i tak by się nie przydały, bo wybrałem jakiś wolny temat. Coś było o władzy albo przyjaźni. Zdałem bez problemu.
Ale raz mnie złapano, bo mocno przegiąłem pałę. Pisałem sprawdzian mając na stole otwarte trzy zeszyty znajomych, bo to był taki nauczyciel, u którego „można” było ściągać. Niestety jak to zobaczył, to się ostro wkurzył, mówiąc, że nigdy nie widział bezczelniejszego ściągania. Bardzo bolało, bo dostałem za karę jedynkę z wykrzyknikiem. Na moje nieszczęście była to trzecia jedynka z rzędu, a że był to kwiecień, to moja przyszłość rysowała się fatalnie. Tym bardziej fatalnie, że – pamiętam jak dziś – z pozostałych przedmiotów miałem łącznie 17 laczków. Dałem radę. Nigdy nie powtarzałem roku, nawet w klasie maturalnej, kiedy to na pierwszy semestr moja średnia ocen wynosiła 1.8. Tak, tak drogie dzieci, Kominek był kompletnym nieukiem i przez całe 4 lata liceum na lekcjach zajmowałem się jednym – czytałem książki. Pozaszkolne. Teraz mam pewność, że była to moja najlepsza inwestycja w przyszłość, czego nie rozumieli rówieśnicy sugerując mi, że z takimi ocenami to ja daleko w życiu nie zajdę. Nawet jeśli mieli rację, to chyba nie mam powodów by narzekać na moje życie.
So true. Pod względem twojej edukacji też.
Ale jak chodzi o ściąganie, ja robiłem ściągi na buzie, potem noga na nogę (w stylu męskim, czyli nogi skrzyżowane pod kątem 90 stopni) i niby „zapatrzony w kartkę”. Proste, idealnie skuteczne.
Miałem też taki okres w którym wyuczyłem się pisma runicznego z Śródziemia (tabelka była w przypisach do Władcy Pierścieni) i bezczelnie pisałem na ręce ściągi. Jak podchodził to mówiłem, że się bawiłem na poprzedniej lekcji albo coś takiego. Żaden nie pomyślał, że mogę ściągać za pomocą krasnoludzkich run :).
Ale to było w podstawówce i gimnazjum. W liceum wreszcie zaczęli mówić coś ciekawego, więc słuchałem na lekcjach i w zdecydowanej większości nie musiałem się uciekać do tego typu pomocy dydaktycznych.
> Miałem też taki okres w którym wyuczyłem się pisma runicznego z Śródziemia
THIS IS THE IDEA. Genialne! 😀
Też tak robiłam będąc w gimnazjum. Piąteczka. 🙂
W Technikum do którego chodziłem była pewna osoba która drukowała i rozprowadzała ściągi za 1 zł od sztuki.
świetna metoda na zarobienie kilku zł, spodziewam się, że ta osoba obecnie prowadzi swój własny biznes z sukcesami.
Dla kupujących jednak takie ściągi mogło się okazać, że były mało przydatne, mogli na ściądze nie znaleźć tego co powinni ściągnąć.
Osobiście dobrze przygotowane ściągi skutkowały w moim przypadku tym, że nie musiałem z nich korzystać. Wystarczyło, że je napisałem i później miałem przy sobie, nie musiałem do nich zaglądać, pamiętałem gdzie co jest napisane i co tam jest napisane. A sam fakt, że miałem je przy sobie dawał pewność i poczucie bezpieczeństwa, że gdybym czegoś nie mógł sobie przypomnieć to mogę zajrzeć do ściągi.
Teraz napiszę jeszcze o największym qurestwie świata w dziedzinie ściąg. Na maturze pisemnej z matematyki zostały puszczone w obieg ściągi ze źle zrobionymi zadaniami. Na pięć zadań trzeba było zrobić dobrze trzy żeby dostać najlepszą ocenę. Zrobiłem wszystkie pięć i napisałem ściągi i podałem je następnym zdającym (wszyscy w tych czasach musieli zdawać pisemnie matme) Dotarły też do mnie ściągi z źle rozwiązanymi zadaniami. Sprawdziłem te ściągi, opisałem gdzie są błędy i że to są tak zwane miny, podałem następnym żeby wiedzieli, że jeśli ściągali tego gówna to mają przesrane.
Też jakoś tak miałam, że wystarczyło napisać ściąge żeby zapamiętać co na niej jest. 🙂
Ja nie używałam co prawda run, ale opracowałam z przyjaciółką własny alfabet (A – serduszko, B – kółeczko, C – przekreślone kółeczko itd.). Na naszej ławce leżała wielka kartka zapisana dziwnymi znaczkami i o dziwo nigdy nie wzbudziła niczyich podejrzeń. Drugą metodą było pisanie ściągi na odwrocie etykietki butelki np. wody niegazowanej. Butelka musiała być do połowy pusta, żeby można było patrzeć, co jest napisane w jej wnętrzu, przez plastik. To były czasy! 🙂
Taaa, teraz Ci nauczyciele głupsi jacyś…:)
Za ten tekst uwielbiam Cię jeszcze bardziej.
Tak wiem, to Ci wisi, bo jestem facetem 🙂
Nie potrafiłam nigdy i wciąż nie potrafię ściągać. Pozostaje mi więc tylko opanowywanie materiału.
3 lata temu, będąc w liceum już ściągało się za pomocą telefonu, więc to nie nowość 🙂
Brawo, brawo! 🙂
Jeden z moich ulubionych cytatów odzwierciedla Twoje (i moje) podejście w temacie przymusowego kanonu wiedzy.
„Nigdy nie pozwoliłem stanąć szkole na drodze mojej edukacji”.
Mark Twain
Pozdrawiam!
W tym roku zakończyłem edukację w liceum. Ze ściąganiem nie było za wielkich problemów. To prawda że większość ściągała z telefonu. Po co się męczyć z pisaniem na karteczce skoro można zrobić zdjęcia całego tematu z podręcznika i potem je przeglądać. I taki telefon zawsze można jakoś wytłumaczyć co ciężko zrobić z zeszytem czy karteczką. Dodatkowo w klasie maturalnej prawie każdy nauczyciel miał w swojej sali komputer. Niektórzy podczas sprawdzianów nawet nie odrywali oczu od ekranu 🙂
Leniwi nauczyciele = leniwi uczniowie. Nawet się specjalnie wysilać nie trzeba 🙂
Artykuł nie jest ani trochę naciągany. Normalką u mnie w liceum było ściąganie z telefonów. Przecież teraz niczym nadzwyczajnym jest dostęp do internetu. Więc na takie wypracowanie z polskiego szło się z nastawieniem, że ‚coś się w necie znajdzie’. Na innych przedmiotach było podobnie, jednak faktem jest, że zwykłe papierowe ściągi wciąż są w użyciu i w pewnych momentach są nie do zastąpienia. Zazwyczaj używało się czcionki Arial w rozmiarze 3.
A co do nauczycieli. Są tacy, u których nie ściąga się z szacunku do nich. Są też tacy, u których nie ściąga się ze strachu. Są też wreszcie nauczyciele, w których słowniku nie ma słowa ściąga i ‚zdziera’ się u nich ile wlezie.
A ja przepisywałem na komputerze konieczne zagadnienia, potem czcionka verdana o rozmiarze 4, było czytelnie, ściąga na szerokość 3,5 do 4 cm, długość maksymalnie do 6 cm, dzięki tej metodzie przeszedłem liceum ograniczając naukę do niezbędnego minimum 😉
No i miałem zawsze obok siebie kolegę, który świetnie zawsze wszystko umiał i był tak miły udostępniać mi efekty swojej pracy w trakcie… a i podpowiadać się nie bał… (dzięki!)
Złapany byłem kilka razy, no niestety, takie życie…
Z tym telefonem to dość wątpliwe, ale też stosowałam tę metodę w nie tak dawno ukończonej szkole średniej, bo była o tyle bezpieczna, że przy przyłapaniu czasem przechodziło, że ja to tylko godzinę sprawdzałam, nauczyciel przykazywał schować komórkę i po sprawie:)
Z tymi płci męskiej przechodziło również chowanie ściąg w dekolcie lub – tak – pomiędzy założonymi na siebie nogami. Jeśli nawet widzieli, to udawali że nie widzą.
Ale ja miałam taryfę ulgową trochę, bo mało dziewczyn w technikum mechanicznym było;)
Studia i metrowe ściągi na 2 wykałaczkach przylepionych do łapy tak by można było między nimi przewijać…Potem się mniej chciało i na bezczelnego wrzucałem tekst na kalce pomiędzy papier na „brudnopis z obliczeniami”.
Hehe, na ściąganiu leciałam przez całe liceum. Nikt mi nie dorównywał w mym kunszcie. Nawet siedząc w pierwszej ławce czułam się bezpiecznie. Pisałam ołówkiem, drobnym maczkiem, same kody i skróty myślowe na kartce, którą przylepiałam do grubego długopisu. Gdy chciałam ściągnąć obracałam długopis na drugą stronę, w razie czego zasłaniając ściągę kciukiem.
Dopsze, raz mnie złapano. Babka z geografii nie potrafiła słowa odczytać, więc jej wkręciłam, że to długopis kolegi ze ściągą na korki z hiszpańskiego. Łyknęła. Borze, łyknęła.
Widziałam ukrzyżowania tylu ludzi. Mnie do dzisiaj nikt nie ukrzyżował. It works!;)
Oceny ocenami… a przyszłość przyszłością.
W liceum połączyłam przyjemne z pożytecznym i poderwałam kolesia, który był nie tylko przystojny, ale też dobry z chemii. Dzięki temu przebrnęłam liceum kompletnie nic nie rozumiejąc z tego przedmiotu. Ogólnie traktował mnie okropnie, co mnie w nim chyba najbardziej pociągało, ale ściągi pisał świetne!
A liceum to były czasu mojego wielkiego buntu, objawiającego się między innymi demonstracyjnym czytaniem książek na lekcjach, ewentualnie czytaniem playboya rozłożonego na ławce, nieustannymi pyskówkami z nauczycielami i noszeniem strojów, które każdym elementem łamały regulamin szkoły. Cud, że wyrosłam na taką grzeczną dziewczynkę:)
Sam nie ściągałem, nagminnie natomiast nie odrabiałem prac domowych i je spisywałem, dokonując wirtuozerii w redakcji tekstu, przez wyglądał na mój .
Bywało na studiach, że to wykładowcy przeginali. Na czwartym roku wykładowca wyrzucił z ciężkiego egzaminu wszystkich, którzy siedzieli w pobliżu jakiejś pozostawionej damskiej torebki i nawet zbiorowe samobójstwo nie pomogłoby. Właścicielka siedziała 10 rzędów dalej i miała się dobrze. I jak tu ściągać w takich warunkach?! ;))
a ja jestem pipa i nigdy nie umiałam ściągać 🙁
Do sciagania mam luzny stosunek. Chyba przez wychowanie, bo nikt tego raczej nigdy nie potepial: byle nie zlapali. Ostatecznie oszukujesz samego siebie. Ciezko jednak rozprawiac o etyce, gdy w polskich liceach nadal trzeba sie uczyc wszystkiego, kazdy przedmiot jest NAJWAZNIEJSZY i skoro juz wiesz, ze na chemika nie wyrosniesz, to po co zarywac noce… Podejrzewam, ze nawet ci, ktorzy sie przykladali, po 10-15 latach raczej nie wyrecytuja mowy o komorkach eukariotycznych czy innych warstwach gleby 😉
W wielu krajach, w wieku 16 lat mozesz juz wybierac fakultety, skupiajac sie na paru kursach, ktore lacza sie z przyszlym kierunkiem studiow. U nas jest placz, gdy ze szkol ogolnoksztalnacych idzie sie na ”ogolnoksztalcace” studia i na koncu nic sie nie wie 😉 Co jest do wszystkiego, to jest do niczego 😉 Pozdrawiam sciagajacych! Bo sciagac tez trzeba umiec 🙂
Ja nie nazywam tego ściąganiem tylko radzeniem sobie w trudnych, a czasem nawet kryzysowych sytuacjach. Aaa i dobra miejscówka to podstawa.
Raz mnie Pani „od polskiego” złapała, jak perfidnie wypracowanie z kluczem odpowiedzi spisywałam. Była rozmowa po lekcjach, kalanie się i przyznanie do własnej głupoty. Zawsze z resztą najlepszą taktyką jest przyznawanie się do głupoty, to tak rozczula ludzi.
Manipulancja też czasem jest ok, ale do tego głośno się nie przyznajemy 😉
Na egzaminach miałam całą wewnętrzną stronę kamizelki w ściągach .Nie skorzystałam,bo mój kuzyn dobrze mnie przygotował,pomagałam innym.Uwielbiałam robić ściągi i dzięki temu zapamiętywałam materiał.Jeśli chodzi o szkołę to kilka razy zmieniałam,trochę nie byłam grzeczna…
Ja byłam w ściąganiu beznadziejna. Naprawdę, przypadek ze mnie trudny był niezwykle. Pamiętam dobrze moje dwie próby z gimnazjum, po których zaprzestałam ściągać raz na zawsze.
Pierwszy raz – fizyka. Siedzę w ostatniej ławce i niezdarnie próbuję ściągać z karteczki własnej. I ja nie wiem jak to się stało, że nauczycielka widziała jak zerkam poza kartkę, jeśli prawie całkiem stała na korytarzu z kimś rozmawiając. Weszła na chwilę do klasy i mówi „Ania, Marzena, Sebastian… – ściągi do mnie na biurko” i wróciła do swojej rozmowy 🙂
Drugi raz to był język rosyjski. Kiedy babeczka coś tam do nas mówiła na początku lekcji ja sporządzałam lekko ołówkiem ściągę na ławce. I skrobię sobie, skrobię, gdy nagle słyszę „przekładam wam tę klasówkę i Ania nie będzie musiała pisać ściągi na ławce”…
I tak skończyła się moja kariera ściągacza. Mimo to zawsze miałam dobre oceny. I to też nie dlatego, że jestem geniuszem albo że zawsze byłam świetnie przygotowana. Nie, ja po porstu mam zawsze olbrzymie szczęście – do ludzi, pytań itp.
Z komórek się ściąga. Mi bardzo wygodnie i również jak Ty, jestem w tym niejako mistrzem, bo nigdy nie zostałem złapany, a proceder stosowałem dwa lata w liceum i półtorej roku teraz na studiach. Pomijając fakt wysyłania MMSów do znajomych z testami, gdzie Ci nam wyszukują odpowiedzi, dochodzi fakt robienia po prostu zdjęć czy to całych zadań, czy to poszczególnych wzorów – plus jest taki, że masz jeden telefon w kieszeni i wszystkie ściągi na nim jakie Ci potrzebne. Drugi plus – zawsze możesz się wyłgać, że tylko sprawdzałeś godzinę. Jest i minus – jak robiłem ściągi papierowe od pierwszych klas gimnazjum, tak na ściągę zerkałem tylko w celu podpatrzenia jednego czy dwóch wzorów, daty, czy jakiegoś faktu. Wszystko przy pisaniu ściągi przy okazji zostawało w głowie. Ze zdjęciami na telefonie niestety tego nie ma, ale jest więcej czasu na zabijanie smoków 😉
Jedyna opcja, która mi swietnie wychodziła to gotowce. Zapisywałam nieraz nawet kilka kartek zagadnieniami, których nie byłam się w stanie nauczyć, zawsze zostawiając miejsce u góry strony albo całą pierwszą stronę na pytania, wpisując je czasem od razu na gotowca. W razie wpadki był to mój brudnopis. Nie sprawdzało się tylko, kiedy rozdawano nam opieczętowany papier albo testy.
O nie, ja jakoś nie byłam dobra w ściąganiu – może ewentualnie od sąsiada.
Z produkowanych przeze mnie ściąg fajnie się uczyło. Raz, jeden raz odważyłam się potwierdzić swoją wiedzę ze ściągi – nie udało się – u najgorszej nauczycielki w liceum. To utwierdziło mnie w przekonaniu że nie jestem w tym dobra i lepiej nie próbować.
Wolę regułę 3Z, zakuć, zdać, zapomnieć.
Polskie szkolnictwo ze wzgledu na swoja ulomnosc i zacofanie- nastawione jest jakby na pamiec krotkotrwala…
Uczymy sie do egzaminow,testow..dla wyniku,oceny-po czym zapominamy co „wiedzielismy.”
Wszystko co trzeba umiec poza sfera zainteresowan jest ciezko przyswajalne,wiec sciaga moze byc niezlym wspomagaczem przed „zasmiecaniem” sobie umyslu…no i przepustka do np.kolejnej klasy.
Tworzenie sciagi juz samo w sobie jest kreatywne,wiec jestem za.
Amen
Za moich czasów (w sumie nie tak dawno, bo trochę ponad 10 lat temu) już rozpoczynało się ściąganie z telefonów. Wrzucało się materiały na komórkę do jakiejś prostej aplikacji, która czytała pliki txt, wyłączało się podświetlenie, żeby nie budzić podejrzeń i jazda. Tylko, że było to mało wygodne.
Mój ulubiony sposób to te wspomniane przez Ciebie długopisy. Pamiętam jak dziś, że głównie takie ściągi robiliśmy na niemiecki, gdzie trafiały się sprawdziany polegające na pisaniu z pamięci jakichś bajek (np. o Czerwonym Kapturku). Takich długopisów brało się na sprawdzian kilkanaście. Pamiętam jedną ciekawą akcję z tym związaną. Znajomy był (pewnie nadal jest) leworęczny. W trakcie sprawdzianu pożyczył swój długopis koledze (oczywiście na jego wyraźną prośbę). Problem w tym, że kolega pisał prawą ręką i miał mały problem z odczytaniem tekstu na ściądze 🙂
miałam długie włosy od zawsze, ściągi leżały, wisiały, chowały się pomiędzy włosami, podnosząc głowę z nad kartki „uciekały” z ławki, a gra w kalambury była niezastąpiona jak ktoś poszedł do tablicy
nigdy nie ściągałam, nigdy, nauka przychodziła mi bardzo łatwo a pisanie ściąg było marnowaniem czasu, pisała bym ją pewnie z pamięci
za to jesli chodzi o wspominki szkolne to np u mnie w liceum na biologii ściągać się nie dało, należało mieć ręce okazane do łokci, na ławce nie miało prawa być nic, prócz nieprzezroczystego długopisu i kartki wydawanej osobiście przez panią, jeśli coś było napisane na ławce od razu dyskwalifikacja ze sprawdzianu, nawet jeśli było napisane „dupa”, nieważne, naszym obowiązkiem było domycie ławek dla naszego własnego dobra, wzrok to ona miała sokoli, zawsze wyłapała 🙂 ot taki miała styl, była ostra jak żyleta ale lubiana
Ja jestem mistrzynią ściągania, co uważam za swoją wadę. Całe liceum tak przejechałam i niestety na studiach wykorzystuję tę umiejętność dalej, pewnie kiedyś to się odbije na mojej edukacji.
w tym wypadku slowo „wyksztalcenie” nabiera nowego znaczenia.
z komorek? dzieciarnia kompletnie nie ma fantazji.
u nas w szkole ludzie pisali sciagi na paznokciach, na butach drobnym maczkiem. na fizyce i biologii zapisywalismy na tablicy po niemiecku co wazniejsze informacje, wiedzac, ze nauczyciele z niemieckim sa mocno na bakier.
raz w zyciu sciagalam – prawie umarlam na zawal przy tym. zdecydowanie wole inne zycie na krawedzi. 😉
‚przez całe 4 lata liceum na lekcjach zajmowałem się jednym – czytałem książki.’
milo.
w sumie zastanawia mnie, jak znalazlam czas na czytanie przy normalnej i muzycznej szkole – wypozyczalam codziennie 2 ksiazki ze szkolnej biblioteki, a raz w tygodniu 5 z osiedlowej i 4-5 z innej biblioteki na miescie. a jeszcze trzeba bylo pocwiczyc, odrobic zadania itd.
internet to jednak jest straszny pozeracz czasu. ale i tak go kocham.
po co ściągać jak materiał niekiedy był tak przyswajalny, że szkoda marnować czas na pisanie ściągi.
poza tym nie miałam wyjścia jak się nauczyć, bo mając ściągę więcej się spociłam ze stresu aniżeli z tego skorzystałam:)
Ja nosiłam spódniczki a ściągę miałam przyklejoną do nogi – w razie potrzeby mogłam podnieść spódniczkę i przepisywałam, spod ławki. Ściągi miałam tez napisane z tyłu kartki ołówkiem, małe karteczki w ręce albo w rękawie. Ale najlepsze w tym wszystkim jest to, że jak pisałam te ściągi ręcznie to z reguły zostawało w głowie i rzadko kiedy je wykorzystywałam 🙂
Ściągałam tylko z gramatyki opisowej. To było dla mnie tak zagmatwane, że łatwiej fizjologię Konturka było wykuć na pamięć niż opisówkę zrozumieć. Chcąc nie chcąc ściągać musiałam, bo chociaż znałam całe rozdziały z podręcznika na pamięć nic nie rozumiałam i nie potrafiłam rozwiązać zadań. Do dziś dziękuję koleżance, która w te wiosenne popołudnia podkładała mi kartki z rozrysowanymi drzewkami zdań. :]
Ja zawsze starałam się unikać ściągania, bo była ze mnie boidupa. Mimo to zdarzało mi się korzystać z gotowców, i np. gdy były dwie grupy na teście, koleżanka uczyła się jednej a ja drugiej. Jeśli nie trafiłyśmy na te grupy, których się wykułyśmy, to podmieniałyśmy kartki. A gdy zadania były wymieszane z dwóch grup, to zamieniałyśmy się wielokrotnie, uzupełniając swoją część. Rozwiązania z gotowców z matmy zawsze miałam zapisane w telefonie, bo na sprawdzianach można było ich używać jako kalkulatorów. Czasem też nagrywałam odpowiedzi na dyktafon, jak gdyby w formie dyktanda, a potem zrzucałam je na mp3. Najgorzej było gdy na teście pytania nie były po kolei i trzeba było przewijać ;). Zostałam przyłapana tylko raz na ściąganiu, gdy pisałam sprawdzian z książką na kolanach. Liceum skończyłam ze średnią 4.7. A na studiach praktycznie w ogóle nie ściągam i jakoś daję radę 🙂
Wąskie i długie skrawki papieru pisane mini czcionką, przyklejone do uda. Na udzie rajstopy cieliste i gdy trzeba to spódnicę przesunąć i gotowe! To byly czasy… Teraz 30tka na karku i same wspomnienia…
Jam mam inny sposób 🙂 moją „pomoc naukową” zaklejam taśmą klejącą przeźroczystą razem z gumką którą oplatam dookoła ręki pod rękawem. Naciągam gumkę spisuję jak idzie puszczam karteczkę a ta się chowa do rękawa. Świetna metoda jeszcze nikt mnie w ten sposób nie złapał. Można na smartphonie sprawdzać informacje w internecie 🙂 sprawdziłem na polskim.
Piękna puenta ;))))) Moje ściąganie wyglądało identycznie ;D Dzisiaj już tego nie ma, a to umiejętność b. przydatna. Pozdrawiam.
Żenujące jest, jak dla mnie, opowiadanie o tym, jak i kiedy się ściąga. To tak jakby się przechwalać: „w Tesco ukradłem 2 batoniki, a w Auchan kajzerkę”. Ściągasz – ok, twoja sprawa, ale nie chlap o tym na lewo i prawo.
Nie rozumiem pochwaly sciagania, w stanach wylatuje sie za to ze szkoly. Sciaganie przybralo u nas range narodowej tradycji. Co ma ono udowodnic ? zaradnosc ? spryt ?
A teraz wyobrazcie sobie taka sytuacje. Jestescie na sali operacyjnej jako pacjent. Troche sie denerwujecie bo to skomplikowana operacja. Ale chirurg was uspokaja i opowiada jak to na studich mial 5 z anatomi bo profesor byl lekko niedowidzacy a on mial opatentowany sposob na niezawodne sciaganie. Na pewno poczujecie sie spokojniejsi.
Niestety zdazylo mi sie tez sciagnac, nie wszystko, tylko mala czastke i to najczesciej nie z gotowca ale po szeptanej poradzie kogos w okolicy – czasem czlowiek ma pustke w glowie i potrzebuje jakiegos zaczepienia ktore pomoga skupic sie na temacie.
Mialem okazje zobaczyc kilka uczelni i szkol zagranicznych – we wszystkich przypadkach sciaganie bylo naganne ze skutkiem natychmiastowym – dlatego tez byl to proceder marginalny lub prawie nie istniejacy. Poza tym tamtejsi studenci maja inne podjescie do nauki – nie ma parcia na oceny jako takie – zaliczenie jak najbardziej ale jaka ocene to dopiero drugi plan. Poza tym studjujacy tam w wiekszosci ucza sie bo chca a nie jak u nas bo wszyscy maja mature+mgr+cokolwiek tam jeszcze mozliwe jest – to ja tez, czy tez mama z tata posylaja pocieche bo jak to tak zeby nasze dziecko nie mialo tytulu? No i mamy teraz to co mamy – totalna aprobate dla polskiego sprytu i zaradnosci na zajeciach.
Studenci u mnie maja zakaz sciagania z efektem natychmiastowego wylotu, oczywiscie nie jestem totalnym hipokryta – pewne rzeczy sa dozwolone (patrz poczatek wypowiedzi dotyczacej popchniecia mysli).
może masz rację…
Szczerze? Ściąganie samo w sobie było dla mnie kara bo wkurzał mnie fakt, że nie mogę jak najlepsi – zrobić tego sam.
W pedałówie – wiadomo, pierwsze kroki, tradycyjne ściągi i niejedna wtopa.
Szkoła średnia – zacząłem inwestować w folie które pięknie przylegały do ławki pod kartką co umożliwiało swobodne odsłanianie bez jej unoszenia. Czarny tusz idealnie komponował się z brązowym blatem (błędem było siadanie przy oknie, folia intensywnie odbija światło).
Studia – tu już bylem pierdolonym Rembrantem. Szybko zrozumiałem, że jakiekolwiek ściągi to era kamienia łupanego. Razem z kolegą zainwestowaliśmy w pewien zestaw za 1500zł. Egzaminy pisemne formalność. Ustne wymagały zimnej krwi i odrobinę aktorstwa.
Chciałbym wam powiedzieć co to jest za zestaw ale niestety potem musiałbym was wszystkich zabić…
czytales niedawno ‚sposob na alcybiadesa’ niziurskiego? bo ten Twoj ‚zestaw’ pachnie troche tym ksiazkowym Sposobem na belfra. 😉
Kominku!
Robilem praktycznie tak samo. Nigdy na nic sie nie uczylem, malo tego do szkoly nawet specjalnie niezbyt chodzilem. Kazdy twierdzil ze skoncze marnie, bo cale zycie jedynie gralem (na kompie ofc) w rpgi i tym podobne zamiast zajac sie „przyszloscia”.
Dzis jestem szczesliwym samoukiem-programista ktory ma jeszcze dluga droge przed soba ale juz pracuje w zawodzie 🙂
ale wiedziales co chces robic w zyciu. A jest wielu, ktorzy nie maja celu, zainteresowan i brna w edukacje wyzsza i stajac sie mimowolnie gwiazdami programu typu „Matura to bzdura”
Ja takze cale liceum i gomnazjum spedzilam z ksiazka w nosie, nigdy z adekwatna do przedmiotu. Nawet na polskim czytalam lektury nie z tego roku 😉 a sciagalam notorycznie. Moim systemem bylo pisanie sciag po koreansku na rece, dlugopisie, nawet na telefonie naklejalam post-it’y. Wygladaly jak kolka i kreski, nikt nigdy nie domyslil sie co i jak, w sumie to nawet nie wyglada jak litery – bo japonski dalo sie domyslec ze cos tam jest napisane ” w krzakach”. Po liceum trafilam na orientalistyke i przestalam sciagac, bo jak ma sie zamiar pracowac w zawodzie, to zakladam ze sciaganie w pracy tlumacza odpada 😉
Ściąganie do poziomu LO rozumiem. Ale żeby ściągać na studiach? Przecież nie są obowiązkowe. Brzydzę się ludźmi, którzy idą na studia tylko dla papierka i jeszcze muszą ściągnąć, bo inaczej nie zdaliby banalnego egzaminu. Wstyd. To tak, jakby chodzić na prywatne lekcje języka obcego i ściągać na sprawdzianach…
Proste – połowa przedmiotów na moim wydziale nie miała związku z zawodem.Nie mówiąc już o kuciu na pamięć fragmentów ustaw które niemal co roku ulegają zmianie i każdy je potem interpretuje z aktualnego wydania.
I teraz pójdź do lekarza, który „ściągał”.
Odkąd postudiowałam na medycynie rok zazdroszczę ludziom, którzy nie wiedzą, jak wygląda studiowanie tego kierunku w Polsce. Chociażby takie ćwiczenia z chirurgii, na których studenci stoją 15 metrów od stołu operacyjnego, nic nie widzą, nic nie słyszą i stoją tak pod ścianą kilka godzin jak cepy. Albo taka biofizyka, gdzie piszę się w ogóle nieprzydatne sprawozdania badań prowadzonych na sprzęcie przedwojennym chyba. Dlaczego na biofizyce nikt mi nie powiedział, że podczas robienia zdjęć nie wolno zostawić kubka z wodą w pracowni? No i kochane zdrowie publiczne, na którym każdy dowie się ile litrów wody toaletowej powinno spłynąć, aby sedes był czysty. Tak naprawdę na studiach medycznych nie opłaca się ściągać. Wystarczy dobrze na testach strzelać. Do tej pory nie mogę zapomnieć mojej 4+ z fizjologii układu nerwowego. I pomyśleć, że do dziś nie przeczytałam ani jednej strony z podręcznika na temat nerwówki właśnie. A jak się zacznie specjalizację to jest się często tak czy siak popychadłem bogów i karzą haki trzymać – coś co powinno być zajęciem dla studentów 3 roku. Teraz miałam wycinany wyrostek. Do dziś nie jestem pewna czy to był wyrostek, bo USG mi nie zrobił nikt. Badali tylko krew, gdzie stężenie CRP może być podwyższony z wielu powodów. Tak czy siak modliłam się, żeby to jajnik nie był i zgodziłam się na zabieg. Bo wyrostek do niczego mi nie potrzebny i często się go wycina w imię zasady: „Wycinamy, bo chuchamy na zimno”, a młody lekarz zawsze sobie dobije do specjalizacji. I o to dobicie do specjalizacji chodziło. Dopiero potem się uśmiałam, jak jeden z lekarzy powiedział że operowała mnie spółka Nowak-Nowak, czyli ordynator i syn. Duże szpitale to fabryka, gdzie pacjenci przewijają się na linii produkcyjnej, a młodzi lekarze niczym kierowcy rajdowi walczą o zabieg, żeby im nie zabrakło przypadków do specjalizacji. Można książki o tych różnych absurdach pisać. Zresztą powstały. Polecam „Jak zostałem bogiem” i „Pióra i skóry” Laury deMento. Zapewniam, że nic się nie zmieniło. Przynajmniej nie na uczelni, którą pani/pan doktor opisuje.
Owszem, cała służba zdrowia jest pełna absurdów, ale jednak żeby w pełni poznać uroki studiów medycznych przydałoby się postudiować trochę dłużej niż rok…
Może. Tak naprawdę cały system studiowania w Polsce jest pełen absurdów.
Ja to jak wylądowałem w moim pseudo liceum 2letnim dziennym, to żadnych tam karteczek w długopiskach, ani bez długopisków. Internet. Tam jest wszystko. Zadania z chemii, opisy zdarzeń historycznych, regułki, moje nagie zdjęcia, wzory.
Tylko na polskim nigdy nie ściągałem. Na początku przyjąłem, że muszę się oczyścić z mojego półrocznego pobytu w normalnym liceum gdzie miałem z osiem jedynek z samego polskiego. Wiem że jedną dostałem za darmo. Od tak za twarz.
Poziom w tym pseudo liceum nie był wysoki, ale polubiłem ten polski nawet, była fajna nauczycielka i atmosfera. Tylko tych wypracowań nieszczęsnych nie umiałem pisać, choć pewnie jako jedyny czytałem lektury.
Ale jedyne co zapamiętam z tego liceum to atmosferę, tam każdego dnia coś się działo (w senie że chodziliśmy 3 dni w tygodniu), pewnie dlatego że poszliśmy dobrze znaną grobka i znaliśmy się już 3lata. Tak mam masę wspomnień, w które są nieziemskie.
Teraz to odczuwam bo na tych studiach nic się nie dzieje!
Ja to też przez większość liceum ściągałam aż miło. Tak trzymałam swoje „pomoce naukowe” że nauczycielki w większości razów się nie oriętowały. Moim kolejnym atutem w ściąganiu to były duże oczy. Dosłownie. Jak nauczycielka jednak coś przyuważyła i ja zauważyłam że ona zauważyła.. to w ciszy robiłam smutną/zawiedzioną mine do niej, udawałam że odkładam sciągę do plecaka i dalej korzystałam z rzekomo schowanej ściągi. Ale wiadomo było że nie u wszystkich można było poszaleć z pomocami. Niektórzy, to miałam wrażenie że mieli jakieś rentgeny w oczach. Do nich się faktycznie grzecznie uczyłam..
A polski? Nigdy nie czytałam lektur a zawsze jako pierwsza wyrywałam sie do odpowiedzi, co zawsze mocno irytowało moją polonistke, bo miała swiadomość że nie przeczytałam, a zawsze potrafiłam odpowiedzieć. A na ławce beszczelnie leżał S.King albo Sapkowski.
I te walki na przerwach o niezjedzone kanapki kolegów/ koleżanek 🙂 Wspaniałe czasy.
Ja jeśli ściągałam – a robiłam to bardzo rzadko – pisałam na linijce – szyfrem. Najczęściej początek regułki, której nie mogłam ni w ząb zapamiętać. I wzory – ołówkiem na ławce 🙂
Więcej grzechów nie pamiętam!
Zawsze pytałam sie klasy „czy ktos umie na dzisiaj ? ” kazdy moiwl , ze nie , więc nie czulam sie samotna , a na koncu tylko ja dostawałam laczka . Pozdrawiam moją klase
Mnie tam na ogół więcej czasu zabierało napisanie ściągi tym maczkiem na zwijanej „rolce”, niż przyswojenie sobie choćby minimum wiedzy, która pozwoli mi zaliczyć sprawdzian. Co gorsza, w trakcie pisania ściągi jakaś mniej lub więcej niż połowa jej treści wlatywała mi przy okazji do głowy, i tylko się wkurzałem, że niepotrzebnie czas zmarnowałem na pisanie jej. Ja należałem do tych z kategorii: „zdolny, ale leniwy”.
Raz nie chciało mi się pisać ściągi, takiej z prawdziwego zdarzenia, i napisałem ją dosłownie na zasadzie: „kartka pod kartkę”. Pamiętam jak dziś, to było z PO. A mieliśmy takiego spoko nauczyciela – kosa, ale jednocześnie luzak. Ogólnie był dość lubiany, ale twardy gość, trza mu to oddać. Akurat tamte ławki miały taką dodatkową półeczkę pod blatem, i nawet nie kładłem ściągi pod kartkę, bo uznałem że wygodniej będzie czytać z tej dolnej półki. Tak było w istocie, tyle że w połowie sprawdzianu ktoś na chwilę wszedł do klasy z korytarza, jakiś inny nauczyciel. Pech chciał, że zrobił się przeciąg, bo akurat okno było otwarte. Zdmuchnęło mi tą moją karteczkę spod ławki, zanim zdążyłem ją podnieść nauczyciel mówi do mnie tak: „nie złapałem Cię na ściąganiu, więc nie mogę dać Ci jedynki, ale to co spadło to zabiorę.”
Kumpla jednak miałem, to był mistrz ściągania wręcz. Ściągę trzymał w tej samej ręce co długopis i w zależności od sytuacji chwytał go ciaśniej albo luźniej. Ściągał nawet na jednoosobowym sprawdzianie zaliczeniowym (na którym nie był z powodu nieobecności) w pokoju, w którym był tylko on i nauczycielka. Miał pecha, bo ta zaczęła chodzić po pokoju i niespodziewanie zaszła go od tyłu – to było prawie pod koniec pisania, tak po pół godzinie jakoś.
Summa summarum – dla chcącego nic trudnego, tyle że nie zawsze warto…
Ściąganie to ostateczność. Nie mówię że mi się nie zdarza, nawet na studiach, ale raczej jako sposób na poradzenie sobie z absurdalnymi syllabusami albo oderwanymi od rzeczywistości i kontekstu całych studiów prowadzącymi niż jako uniknięcie przyswojenia ważnego materiału.
Ktoś wspomniał, że ściąganie to objaw braku szacunku do wykładowcy – straszna szkoda, że wykładowcy w tej dziedzinie oczekują dużo, nie oferując wiele w zamian. Różnice w podejściu widać nawet na wykładach prowadzonych po angielsku (głównie dla Erasmusów) – bo przeciez wstyd traktowac przyjezdnych jak Polaków.
Kominku, nie każdy może zostać mistrzem w „wolnym zawodzie” i w pewnym miejscu swojego życia z dumą powiedzieć „ściągałem, bo czytałem ksiązki/rozwijałem się na innych płaszczyznach”. Nie chcę nigdy trafić na ściągającego lekarza, prawnika czy CFO.
Heh ten tekst przypomniał mi o moim tekście, kiedyś chciałem prowadzić bloga, jednak skończyło się na napisaniu zaledwie kilku marnych tekstów, enjoy:
Przed wami 8 mi najbliższych sposobów ściągania!
1. Klasyk – ściąga napisana na skrawku papieru długopisem, z rozwojem techniki ewoluowała i stała się drukowanym, ładnie wyciętym arcydziełem pisanym małą czcionką 5-4-3, zależnie od wzroku posiadacza, co mimo pozoru daje wielki luksus kiedy ściąga zawiera materiał na egzamin z całego semestru (głównie chodzi o zachowanie jej w jak najmniejszych gabarytach). Jednak taka ściąga mimo popularności wynikającej z prostoty wykonania posiada wiele wad. Głównie dlatego, że musi być troszkę spora a na polu bitwy winna być trzymana w ręce lub ewentualnie na kolanie, co dla przeciętnie bystrego przeciwnika czyni ze swojego posiadacza łatwy i widoczny cel. Kobiety mają nieco lepiej przy ściąganiu, mogą ją schować w części swojej garderoby o której zapytanie przez profesora było by dla niego nieco kłopotliwe.
2. Długopis – większość ściąg oparta jest o klasyk jak i większość aut o silnik spalinowy. Jednak należy wspomnieć o niektórych z nich, jednym z najbezpieczniejszych sposobów na udane kolokwium jest ściąga naklejona na długopis, ewentualnie wsadzona do przeźroczystego długopisu. Naklejać najlepiej na rozsądnie najszerszy długopis koloru białego co by kamuflaż był jak najlepszy. Taki długopis jest naprawdę ciężko wykrywalny przez radary przeciwnika, a w zgrabnych rączkach kompletnie niewykrywalny. Posiada swoje wady, przede wszystkim mała pojemność co zmusza studenta do użycia swojego ponadprzeciętnego sprytu i napisania ściągi małą czcionką (trzymamy długopis blisko twarzy co ułatwia odczytywanie) oraz skrótami (strasznie drażniące dla towarzyszy broni przy kserowaniu) wybierając najistotniejsze fragmenty notatek. Jednak na małe kolokwia w sam raz ewentualnie na większe można przygotować kilka sztuk i podmieniać „bo się wypisał”.
3. Podkład niezwyczajny – „niezwyczajny” a to dlatego, że zwyczajnym podkładem winno się nazywać podłożenie wcześniej napisanej pracy w przypadku kiedy po prostu 😀 odpowiednio wcześniej znało się pytania. Podkład niezwyczajny polega na napisaniu ściągi własnoręcznie (wiem to boli) długopisem na kartkach takich samych, jak te na których mamy zamiar pisać kolokwium. Następnie na polu bitwy pierwsze minuty należy zachować pozory zwykłego bezstronnego cywila piszącego po kartce. Po chwili zgrabnym ruchem spod bluzy lub pobliskiej torby wyciągamy przygotowany podkład i wkładamy w naszą kartkę aby udawał napisany przed chwilą tekst. Następnie ściągamy jak gdyby nigdy nic i pod koniec zgrabnym ruchem zawijamy podkładzik np. do torby. Sposób ten trochę inwazyjny i bystrzacha spacerujący po okopach może zauważyć co się dzieje jednak przy masowym starciu gdzie sala upchana jest po brzegi zwykle przemknie uznając ściągę za to, co ona udaje.
4. Inspektor gadżet – w tym pojęciu zawarte są wszystkie kupne gadżety, typu długopis z samozwijającą się ściągą, linijka z podobnym systemem, telefony z słuchawkami czy też inne bajery. Bardzo często w tych zabaweczkach występuje przerost formy nad treścią, wszystko fajnie w sklepie, ale podczas kolokwium albo za głośno się działa, zbyt awaryjnie, zbyt ostentacyjnie lub po prostu nie tak jak sobie to wymarzyliśmy przy kasie. Większość tych gadżetów da się zastąpić rękodziełem własnym dopasowanym do właściciela.
5. Współpraca – tutaj nie można określić przebiegu zdarzeń. Bywają wygrane jak i przegrane starcia. Gdzieś dookoła nas musi znajdować się towarzysz co coś potrafi lub dobrze ściąga. Wtedy współpracujemy, delikatnie parafrazując zawartość kartki tej osoby.
6. Notatki – rzadko spotykana ze względu na warunki wymagane do jej spełnienia. Gestapo musi zezwolić na pozostawienie książki, zeszytu czy tym podobnych narzędzi. Raz, że to się nie zdarza a dwa prawdziwy student takich rzeczy nie posiada. Poza tym norma, umiejętność użytkowania średniozaawansowana wymagana.
7. The Wall – nazwa wskazująca na jedną z odmian tej techniki, bardzo inwazyjna, bardzo niebezpieczna i wymagająca wielkich umiejętności. Chodzi tutaj o tworzenie ściągi zaraz przed egzaminem korzystając przy tym z najbliższego otoczenia np. ściana, ławka, żaluzje, kaloryfer, kolega, koleżanka czy okno. Mieści się mało, czasu na stworzenie też mało i wymaga „gibkości ukrytej” od twórcy aby ją zasłaniał przed ostrzałem spojrzeń wędrującego gestapo. Ostatecznie najbezpieczniej jest takie dzieło usunąć co także nie jest najłatwiejsze. Zgodnie z przysłowiem „tonący brzytwy się chwyta” tą formę ściągania wykorzystujemy tylko w ostateczności.
8. Kac – forma starsza od najstarszego zawodu świata. Czyli szok na wieść, o za sekundę nadchodzącym egzaminie. Pozostając w tym szoku jak po wybuchu granatu ściągamy na spontanie używając wszystkich możliwych technik głównie połączonych z pozyskiwaniem „co się da” z otoczenia.
jak juz – to miedzy nogami na krzesle – ale wtedy dobry wzrok jeszcze mialem 🙂
Bo czego oni tam uczą? Na polskim- myślenia w jakimś schemacie i zabijania swojego indywidualizmu, na biologii i chemii- masy zupełnie nieprzydatnych rzeczy dla osób niedających z tego matury, na historii- drobiazgowej wiedzy na temat przeszłości, uczenia się o reformach które nie weszły w życie.
Edukacja, szczególnie ta ponadgimnazjalna, praktycznie nic nam nie daje i jest tylko po to żeby uczniowie mogli napisać maturę którą z palcem w tyłku napisaliby po gimnazjum.
Ściąganie z telefonu – przynajmniej w mojej szkole – to nie jest duży problem, ale przeważnie robi się tak, że za sprawdzian pokornie zbierasz lachę, ale robisz jego zdjęcia i na poprawę przychodzisz obryty na piątkę. Rzadko któremu nauczycielowi chce się zmieniać sprawdzian, przeważnie dają inną grupę – więc wystarczy zamienić się z kimś.
Jedyną wpadkę zaliczyłem na przedsiębiorczości; siedziałem w pierwszej ławce, przed samą nauczycielką, i rozwaliłem się na środku ławki z podręcznikiem (taki test na spostrzegawczość pani). Napisałem połowę sprawdzianu, szukałem sobie odpowiedzi w spisie treści, nauczycielka dwa razy obeszła klasę i dopiero przy trzecim okrążeniu zabrała mi kartkę, dumna ze swojej spostrzegawczości. Ta pała była tego warta. 😉
Jak już mówiłam, pisałam ściagi, ale zazwyczaj zapamiętywałam to co na nich napisałam. Wiem, że cały czas w szkole się leniłam, nie uczyłam się wcale, ale ewentualne ‚sciagi’ pozwalały wyjsc na dobre oceny. (Ach, ta pamięć! )
A na studia iść nie chciałam, teraz jestem już na drugim kierunku i to bez ściąg, bo kocham to co we mnie wlewają. 🙂
Ja sama rzadko ściągałam (brak umiejętności). Nawet gdy próbowałam, to zaraz miałam wrażenie, że nauczyciel wszystko widzi (co jest często prawdą, o czym miałam okazję przekonać się stojąc po drugiej stronie). Jeśli już zdarzało mi się ściągać, to paradoksalnie najłatwiej przychodziło mi to w pierwszej ławce przy biurku. Biurko stało na podwyższeniu, więc nauczyciel po prostu nie widział co się dzieje na mojej ławce.
Co do ściągania z telefonu, nie wiem na ile jest to powszechne, ale na pewno możliwe. Metodę taką stosowała koleżanka na studiach. Choć ona robiła zdjęcie i przesyłała do kolegi (siedzącego spokojnie w akademiku), który następnie tą samą metodą przesyłał odpowiedź. Ta sam koleżanka wymyśliła sposób drukowania ściąg na foliach (takich do rzutników). Tak przygotowane karteczki kładła na ławce i właściwie nie było ich widać.
Ja tez nigdy sie nie uczylem, oceny mialem niefajne, a jednak wyroslem na ludzi i na swoja sytuacje nie narzekam. Mysle, ze wszystko sprowadza sie do ciekawosci swiata (a tej nigdy mi nie brakowalo). Jesli interesuje cie to co masz dookola siebie, czytasz (to co interesuje ciebie a nie to co kaza ci czytac inni), to skonczysz lepiej od „kujonow”, ktorzy na pamiec zakuwali fakty i formulki…
W zyciu potrzebna jest wiedza ogolna i umiejetnosc dostosowywania sie do sytuacji. No chyba, ze masz zamiar zostac fizykiem kwantowym, ale to juz raczej inna historia, ktora szczerze mowiac niewiele mnie interesuje…
Ja miałem gruby długopis, skalpelem wyciąłem w nim taki rowek na 5mm i pilnikiem spiłowałem obudowę by się obracała. Mogłem do środka wsadzić dość sporą kartę, ze ściągą wydrukowaną czcionką trójką. Nigdy mnie nie złapano 🙂
Ja zawsze uczyłam się tego, co chciałam, czego nie chciałam się uczyć, to zaliczałam na ściągach. Tylko pierwsze tygodnie początku roku były zawsze bardziej pracowite. Trzeba było sobie wyrobić opinię takiej, co to jest zawsze nauczona (dobrze napisać pierwszy sprawdzian, zgłosić się do odpowiedzi, być aktywną na lekcjach). A potem? A potem na klasówce nawet otwarta książka leżąca na ławce tuż pod moim nosem była niezauważana przez nauczycieli. Nikomu nie przyszło do głowy żeby mnie pilnować. No, tylko z historią miałam problem. Mój plan z wyrabianiem sobie dobrej opinii nie działał, bo nawet na jeden sprawdzian nie dałam rady się nauczyć materiału i trzeba było ściągać od samego początku, a nauczyciel był taki, że mój ładny uśmiech nie działał… Przez telefon nigdy nie ściągałam. Telefon leżący na ławce to dla mnie już kompletny brak szacunku dla nauczyciela. Moja komóreczka była zawsze wyciszona i schowana głęboko nawet na lekcjach z nauczycielami, których nienawidziłam z całego serca. Zresztą moim zdaniem bardziej praktyczne są jednak karteczki. Przynajmniej na lekcjach. A ściąganie na maturze (tak tak, teraz nawet na maturze ściąga się przez telefon, mimo że w razie zadzwonienia telefonu wszyscy z danej sali mają unieważnioną maturę) to skrajna głupota. Maturę, niezależnie od tego co się w szkole robiło, przy odrobinie myślenia da się zdać i to całkiem przyzwoicie. Jak ktoś jest debilem i potrzebuje wsparcia telefonu na maturze to nie powinien do niej nawet podchodzić.
Cóż…moim sposobem na ściąganie w pierwszych ławkach były…ściągi wielkości kartki A4 lub zwykłe z zeszytu. Były na tyle duże, że nauczyciele nie wpadali nawet na to, że odważyłbym się z nich ściągać 🙂
Inna sprawa była na lekcjach historii…Tam się nie przychodziło na sprawdzian a na poprawie…kobitka nie pamiętała jakie podawała pytania, więc na spokojnie w domu pisałem gotowca z moimi pytaniami i podmieniałem kartki. I tym sposobem udało się zdać historię 🙂
Chodzę do liceum i mam podobne metody do twojej.
Ze ściąganiem za pomocą telefonów się nie spotkałem…
wstyd
U mnie w liceum dziewczyny przychodziły na sprawdziany w spódnicach, ok do kolan, i przyklejały ściągi na rajstopy:) Ja z kolei pisałam sobie różne rzeczy na kalkulatorze ołówkiem (kalkulator był duży i rozsuwany, więc miejsca dużo), w razie czego (nigdy się nie zdarzyło) odpowiedzi można było szybko zmazać jednym ruchem ręki. Za to na studiach mamy „zero tolerancji dla ściągania” i potrafią dać komisję, naganę lub nawet wywalić, ale to trzeba by było zrobić coś naprawdę „mocnego”.
czy jestem jedyny, którego ściąganie denerwuje? pewnie, zdarzy się i mnie raz na ruski rok na jakimś przedmiocie w stylu PO, ale generalnie nigdy nie zrozumiem, jak można ściągać na każdym sprawdzianie.. jak dla mnie to powinno być tak, że dajmy na to 3 próby ściągania w szkole = wypad. potem mamy tysiące magistrów, którzy nadają się jedynie do pucowania kibla.
Nauczyciele teraz wydają się głupsi i naiwniejsi, bo oni są tymi uczniami, którzy w szkole nie ściągali i do głowy by im nie przyszły takie techniki.
Ja ściągałam z tzw. „telewizorka”. Kupowało się szeroki mazak, najlepiej w kolorze czarnym, żeby wyglądał na długopis. Wyjmowało się z niego zawartość, wycinało w nim okienko i wkładało dwa wkłady, który spełniały swego rodzaju szpulę do nawijania ściągi. Końce wkładów, które wystawały z mazaka, służyły do przewijania ściagi. Mieściła się do niego ściąga długości dwóch arkuszy A4 i szerokości 6 centymetrów. Dużo zapamiętywałam podczas pisania takiej ściągi.
Dla mnie też pomocne były ściągi , ale tylko w tym, że zapamiętywałam krótką i zwięzłą informację w punktach, potem już wystarczało dodać coś logicznie i zawsze to zdawało każdy egzamin. Ale to co mnie najbardziej wkurzało, to to siadanie do tyłu i zrzynanie na maksa, a potem przechwałki, że się 5 dostało. Obrzydliwe.
A ja nie ściągałam, bo nie czułam takiej potrzeby i śmieszy mnie trochę, że z jednej strony wszyscy chwalą się jak to olewali szkołę, bo mieli ciekawsze zajęcia, bo to, bo tamto, a z drugiej ściągali, żeby mieć jak najlepsze oceny. Jeśli komuś kompletnie nie zależy, to po co ściągać, na dwóję to chyba i baran się nauczy? No i w ogóle nie bardzo rozumiem jaki jest sens chodzenia do szkoły, jeśli na wszystkim się ściąga – nie czujesz potrzeby pogłębiania wiedzy – do łopaty, a nie marnować publiczne pieniądze. I tyle.
No to pani starsza podpowie dwie dobre metody, bo widzę, że teraz nie ‚chodzą’. Kiedyś były hitem.
– dla dziewczynek. Szeroka spódnica z podszewką. Na podszewce naklejone ściągi. Pod ławką spódnica zadarta, a z podszewki spisujemy aż dudni. Nauczyciel każe wstać – bardzo proszę, luźna szeroka spódnica opada i pudło, przecież nie ściągamy.
– dla obu płci. Czysta kartka, na której długopisem z wypisanym wkładem napiszemy wzory chemiczne, równania, cytaty. Można odczytać tylko pod pewnym kątem (warto sprawdzić w domu). Dla nauczyciela to tylko nic nie znacząca, czysta kartka papieru, leżąca na ławce. Każe schować ? Nie mogę panie sorze, bo mi pióro leje, muszę wycierać 😉
Ja przepraszam- nie to że się czepiam… Ale jak można być takim geniuszem w ściąganiu i mieć średnią 1.8?? To trudne do pogodzenia 😉
A odnośnie tematu- ja nigdy nie lubiłem ściągać z powodu mojego… lenistwa 🙂 Zazwyczaj wolałem nie zaliczyć i mieć w dupie- „w końcu się poprawi”. Jak umiałem to pisałem, jak nie umiałem to lałem wodę żeby wyglądało że „coś tam umiem”, jak nie było szansy lać wody, to siedziałem tak długo jak ludzie w ławce za mną skończą ściągać. I jakoś nigdy nie miałem średniej niższej niż 3.9 🙂 Na studiach w sumie to samo było. Kilka razy zdarzało się korzystać ze ściąg, ale zazwyczaj wolałem olać temat i przyjść w drugim terminie znając już potencjalne pytania. Zawsze się udawało i też nigdy nie powtarzałem roku 🙂
To mi przypomniało o pewnej historii… Jeszcze w gimnazjum, moja koleżanka zachorowała i nie przyszła na klasówkę.Potem musiała usiąść w pierwszej ławce i kiedy cała klasa miała normalną lekcję, ona pisała ten sprawdzian sama. W tym czasie nauczycielka notowała coś na tablicy.
Kiedy koleżanka skończyła, wróciła do ostatniej ławki gdzie siedziałyśmy i SZEPNĘŁA do mnie: „Ale fart, ona miała na biurku gotowca i zapomniała schować, wszystko ściągnęłam!”.
Na co słyszymy głos belferki: „Masz pecha. Umiem czytać z ruchu warg. Chyba się domyślasz, że tego sprawdzianu ci nie zaliczę”.
Rany 🙂
Kiedyś miałyśmy też historyczkę, która była tak leniwa, że przez cały rok kazała nam tylko pisać referaty i oceniała je w zasadzie ze względu na ilość zapisanych stron. Oczywiście żywcem przepisywaliśmy wszystko z Wikipedii i Ściągi.pl . Któregoś razu moja koleżanka wkurzyła się, że „ona tego nawet nie czyta!” i postanowiła zaryzykować:)
Pisała o monarchii w Polsce, naprawdę się przyłożyła (a była prymuską), po czym chyba na drugiej stronie napisała kilka zdać w stylu „Zygmunt Stary do głupia piz……” etc. Dość wulgarnie:) Po czym płynnie wróciła do tematu królów. Dostała szóstkę 🙂
Kominku, obecnie najlepszą metodą jest słuchawka.Ty masz ją w uchu, a osoba stoi np. na korytarzu, i Ci mówi wprost do ucha odpowiedzi.Można się także normalnie porozumiewać.
Macie się czym chwalić, rzeczywiście… Podstawówka, gimnazjum, liceum, studia – nigdy nie ściągałam. W zależności od miejsca edukacji średnia 4,1-5,3 przejechana tylko na uczeniu się tego, co mnie interesuje (a mam to szczęście, że interesuje mnie wiele) i tolerowaniu tego, co mnie nie interesuje, w stopniu pozwalającym na bezproblemowe zaliczenie roku. I żeby nie było, zainteresowań pozaszkolnych i do tego realizowanych na 200% mam i zawsze miałam zatrzęsienie, ale nie zdarzyło się, żeby dramatycznie stały na drodze mojej edukacji. Ale gdy przeszkadzały, to dany przedmiot szedł w odstawkę „do ogarnięcia minimum informacji”, a nie „do ściągnięcia”, bo moralnie nie uśmiecha mi się żyć z „satysfakcją” zafałszowywania rzeczywistości.
Sorry, chwalenie się ograniczeniem ciekawości świata jest żenujące.
Obstawiam raczej przyjazny kierunek studiów;)
To też prawda. Ale wybrać przyjazny kierunek studiów (ścisły, zaznaczę, bo wyczuwam posmak złośliwości) byłam w stanie za pierwszym podejściem, bo na poprzednich szczebelkach weryfikowałam na bieżąco co mnie interesuje, a co nie. Sądzę, że bardziej sprzyja temu założenie „nauczę się minimum” (i czasem odkrycie w trakcie mozolnej nauki ~Eureka! To jest niezłe!~) niż „nie wiem o co biega, nieważne, ściągnę”…
A ja się w szkole nie nauczyłem ściągać i ta luka w edukacji utrudnia mi życie na studiach. Spokój grabarza i pewność siebie granicząca z bezczelnością, które są fundamentem udanego ściągania, nie przychodzą (przynajmniej mi) z dnia na dzień. A przydałyby się, bo o ile w szkole nie widziałem powodu/ nie było możliwości ściągania na większości przedmiotów, to na studiach co semestr potykam się o rzeczy, na które naprawdę nie warto tracić czasu (tu gorące pozdrowienia dla wszystkich wierzących jeszcze w potęgę systemowej edukacji).
Ale -nie rozumiem ludzi, którzy zamiast spróbować się nauczyć, z miejsca uznają to za niemożliwość. Miałem kiedyś taki egzamin: temat bardzo luźno powiązany ze studiami, przedmiot wykładowy wyłącznie, ale mnóstwo slajdów do wykucia na pamięć i wykładowca koszący wszystkich w swoim zasięgu. W dodatku z ponadnaturalnymi zdolnościami, bo jak inaczej wytłumaczyć zarejestrowanie podmiany arkuszy (żeby osoby siedzące obok siebie miały tę samą grupę) przez 2 osoby znajdujące się ok. 15 m od niego, do których zwrócony był tyłem?
Slajdy przejrzałem, najistotniejsze informacje wybrałem i zapamiętałem, egzamin zaliczony za pierwszym podejściem. Niektórym udała się ta sztuka nie umiejąc nic, ale większość poległa i męczyła kartkę w kolejnych podejściach, jakby postawili sobie za cel, by nie skalać umysłu tematem. Po co?
U niektórych nauczycieli to i bez problemu wikipedię w smartfonie odpalam. Wszystko zależy od nauczyciela, fakt. Tak jak i od miejsca w którym się siedzi.
ach sciagnie….cale licuem na sciagach. ale za leniwa bylam robilam ksero od kolezanek. z historii nigdy w zyciu sie nie uczylam na sprawdzian wszystko zawsze ze sciag. z polskiego nie musialam sciagac bo jestem genialna z tego przedmiotu. a cale licuem tak jak komin czytalam ksiazki pod lawka. i na dobre mi to wyszlo.
komorki do sciagania…? za moich czasow rylo sie cyrklem na przezroczystym dlugopisie, albo
robiło się dlugie harmonijki z papieru wypisujac recznie potrzebne informacje. inne czasy.
Ja generalnie z „pomocy naukowych” pisałem co trudniejsze wzory z matmy ołówkiem na szarym plastiku kalkulatora, aby się pomieściło co trzeba brałem taki większy. Ale już ostatnimi czasy jak moja druga połówka robiła podyplomówkę albo jakiś kurs to przysyłała mi MMS-em fotę z pytaniami i niebawem otrzymywała odpowiedź ^^
Będę koszmarem blogera – odgrzeję stary tekst. Ale nie wiem, jakim cudem nie widziałam go wcześniej. Biję się w kształtną pierś i komentuję mimo to.
No zwyczajnie nie rozumiem.
Nie ściągałam, bo po co? Owszem, na chemii, na klasówkach, żeby mnie nie zatrzymali na kolejny rok w szkole, bo chemia na zawsze będzie mi nauką niedostępną na poziomie licealnym+
Ale fizykę lubiłam, więc dostawałam trzy, i szlus.
Aż do końca pierwszego roku studiów w ogóle się nie uczyłam, bo nie musiałam. Na drugim strasznie mi to dało w kość, bo nieumiejętność „kucia” bywa bolesna (a ja wychowana zostałam w duchu, że jak coś rozumiem, to nie muszę kuć formułki).
Z drugiej strony z czystym sumieniem mogę każdemu polecić swoje usługi, bo wiem, że jestem kompetentna w swoim zakresie.
Kariera choćby kominkowa mi nie pisana, bo jestem przeciętniarą, więc muszę sobie radzić z tym, co mam.
A do lekarza, który całe życie jechał na ściągach… Hm. Staram się ich o to nie pytać.