Everybody hurts
Nigdy nie kupiłem ich płyty, znam tylko kilka najpopularniejszych piosenek i byłbym obojętnie przeszedł wobec wiadomości, że R.E.M. zakończył wczoraj swą działalność, gdyby nie to, że kojarzy mi się jedno z najbardziej niewytłumaczalnych zdarzeń w moim życiu.
Było to jeszcze w czasach, kiedy mały Kominek dostał od rodziców pierwszego walkmana. To był lans. Miał wyświetlacz cyfrowy, radio, przewijał kasety w obie w strony. Wprawdzie już wtedy jeszcze więksi lanserzy kupowali discmany, ale walkman z dużymi słuchawkami wciąż rządził.
To był zimny wiosenny wieczór. Szedłem na cmentarz, by pożegnać się z bliską mi osobą. Na pogrzebie nie byłem. Nie cierpię pogrzebów. Droga była długa, celowo nie wybrałem autobusu, bo chciałem w trakcie spaceru przemyśleć sobie to i owo, zrozumieć, jak to jest, że tak trudno nam pogodzić się z odejściem bliskich.
Słuchałem radia i pewnym momencie puszczono R.E.M. „Everybody hurts”. Znałem tę piosenkę. Pomyślałem sobie – trafili w idealny moment. Akurat w chwili, kiedy kontempluję cierpienie.
Najdziwniejsze dopiero nastąpiło, gdy piosenka się skończyła.
Puszczono ją jeszcze raz.
Wyjąłem walkmana z kurtki, aby upewnić się, że na pewno słucham radia i na pewno tego samego radia, którego słucham zawsze.
Tak, słuchałem radia. A oni mnie w takiej chwili dwa razy katują tą samą piosenką?? Inne stacje nadawały jakieś suchary, więc wróciłem do ponownego słuchania „Everybody hurts”.
Gdy skończyła się… puszczono ją jeszcze raz.
A potem jeszcze raz. I jeszcze raz…
Dziś już nie pamiętam ile razy pod rząd, bez żadnej przerwy reklamowej, zapowiedzi radiowca, ot tak po prostu puszczali tę piosenkę. Ktoś zaspał albo coś im się studiu zepsuło.
Słuchałem jej przez drogę na cmentarz i tuż przed bramą, gdy wyłączyłem walkmana pomyślałem sobie, że to zbyt duży zbieg okoliczności, aby właśnie w takiej chwili to się wydarzyło.
Na grobie bliskiej osoby zapaliłem znicz.
– Everybody hurts – powiedziałem szeptem – Nie jestem żadnym wyjątkiem. Przetrzymam to, przetrzymam wszystkie inne nieszczęścia, jakie przytrafią mi się w życiu, bo właśnie na tym polega życie. Trzymaj się.
Nigdy więcej nie wróciłem w to miejsce. Raz próbowałem 4 lata temu, ale nie odnalazłem grobu.
Do dziś nie wiem czemu tyle razy pod rząd puszczono tę piosenkę, ale już na zawsze będzie kojarzyła mi się z zimnym wiosennym wieczorem, kiedy to pomogła mi w zrozumieniu tego, co jest takie oczywiste, a o czym w trudnych chwilach zapominamy. Zadajemy sobie wtedy pytanie „dlaczego ja?Dlaczego właśnie mnie to spotyka!?”.
Wszyscy cierpią i wszyscy ranią. Nie jesteśmy wyjątkami.
To będzie jeden z tych tekstów, które ludzie będą wspominać za pięć lat mówiąc, że kiedyś pisałeś lepiej 🙂
Na ten miesiąc z tekstów, które ma się pamiętać za 5 lat i marudzić, że kiedyś pisałem lepiej to tylko ten o szufladzie miałem zaplanowany:)
Ten tutaj to w 15 minut pisałem.
Chociaż w sumie Dr Oetkera kiedyś pisałem jeszcze krócej…
Ostatnio jak napisałem tekst w 15 min to miał 5000 like’ów i do dziś piszą do mnie matki maturzystów. Z groźbami.
Widać, że pisany 15 minut. Nie jest taki wystudiowany.
Niedawno w tv oglądałam jakiś reportaż o nieszczęściach ludzi. Kobieta, którą spotkało w życiu wiele cierpienia powiedziała takie słowa w rodzaju: „Każdy sobie zadaje pytanie dlaczego ja? ale gdyby miał wybrać kogoś, kto powinien być zamiast niego, na kogo by wskazał? Powstało więc pytanie: dlaczego nie ja?”
Każdemu się wydaje, że taki wyjątkowy jest i nie zasłużył.
My egoiści :]
Czuję, że wiele razy będę cytował ten komentarz oraz słowa tej kobiety.
Dzięki, że je przytoczyłaś 🙂
nie miałabym problemu z tym, żeby wybrać kogoś, kto miałby pocierpieć za mnie a nawet za setki innych cierpiących – pierwszy lepszy kat i morderca dziecka.
Ja zawsze sobie tłumaczę, że te złe rzeczy, te przykre i te bolesne uczą nas tyle o sobie, o innych, o życiu. Gdyby życie było mięciutkie jak pościel z pierza to bym miała pustogłowie (większe niż teraz). Pozdrawiam.
Nie mogę się za bardzo powymądrzać na temat utraty bliskich, bo jeszcze mi nigdy nikt nie umarł. Więc nie wiem, jak to jest „przetrwać” takie cierpienie. Wiem, że mnie to nie ominie, ale cieszę się, że póki co zwleka.
Już nie pamiętam jak to jest żyć w tej błogiej nieświadomości tego jak to jest kiedy umrze ktoś bliski. Pierwszy raz zdarzyło się to 5 lat temu (zmarł dziadek) drugi raz, rok temu (zmarła mama).
Piosenka – klasyk. Swoja drogą genialni artyści umierają, wspaniałe zespoły takie jak R.E.M. kończą działalność a w ramach rekompensaty dostajemy piosenkarzy typu Justin Bieber.. smutne.
świetny tekst, istny wyciskacz łez.. Szacun!
Piękna piosenka. Komentarz do tego teksu jest zbędny.
Oh, nasza ludzka natura każe nam twierdzić, że to właśnie my będziemy zdrowi, nie ulegniemy żadnym wypadkom, nie doświadczymy chwil grozy. Wydaje mi się, że to całkiem mądry mechanizm, który gwarantuje nam to, że w ogóle robimy cokolwiek. Gdyby przed podjęciem każdej, absolutnie każdej czynności, każdy z nas myślał czym to grozi, jakie jest prawdopodobieństwo dodatkowych aspektów, na które nie mamy wpływu i ile może nas to kosztować, to bałabym się iść zajrzeć do lodówki, bo na głowę spadnie mi salami, poślizgnę się na kafelkach, a w gardle stanie mi pomidor. I taka… swego rodzaju ignorancja jest w gruncie rzeczy dobra, bo nie pozwala nam do końca oszaleć. Co do sytuacji… Ja wiem, że wszystko można jakoś racjonalnie wytłumaczyć i uzasadnić, ale pozwalam sobie czasem wyłapywać pewnego rodzaju znaki i mieć je na uwadze…
De facto na złe wieści nigdy nie jest się wystarczająco gotowym.
„ludzie, których kochamy, powinni umierać razem ze swoimi rzeczami.” …a dzieje się zupełnie odwrotnie. Przedmioty i ich absurdalny, cichutki melodramat. My w tym wszystkim zagubieni, najczęściej wściekli. „Dlaczego?” nie jest dobrym pytaniem, bo jest zadane w ciemność, w pustkę. Dobrze jest zdawać sobie sprawę, że pytając „dlaczego” mówimy „nie godzę się z tym, nie zasłużyłem, miało być inaczej.” Tylko po to, aby chwilę później dostrzec brak podstaw swoich własnych roszczeń. Wśród znanych mi młodych ludzi nie ma takich, którzy potrafią tracić nie kręcąc nosem. Pogodzenie z brakiem panowania nad ‚stanem posiadania’ przychodzi chyba z wiekiem, bo wśród starszych osób zauważam dużo więcej pokory wobec tego, co przychodzi. Nawet wtedy, gdy ‚stan posiadania’ dotyczy bliskich, a często obecnych przez całe dojrzałe życie. Everybody hurts, tylko jak (już teraz) sprawić, by cierpienie nie przynosiło ze sobą fałszywego poczucia wyjątkowości?
REM znam tak jak wszyscy- kilka większych hitów. I mimo tego, że strasznie je lubię, to nigdy nie miałam potrzeby bardziej szczegółowo poznać ich płyty. Ale dziwnym zbiegiem okoliczności- gdyby traktować słuchaną muzykę jako soundtrack filmu o swoim życiu, to w tych chwilach największego szczęścia- zawsze widz słyszałby Losing My Religion. Ot, taki przypadek.
Gdyby nie cierpienie, to wielu nie wiedziałoby , co to przyjemność. Ręce opadują, jak niektórzy robią z muchi słonia , wpadając w, niemal, rozpacz z jakiejś byle błachostki. Prawda taka, że dopiero po prawdziwych przejściach otwieraja oczy , doceniając spokój, zdrowie i życie .
Kiedyś przeczytałam taką metaforę, że życie przystrzyga ludzką duszę, jak krzak róż, aby później lepiej kwitła. Coś w tym jest, coś jest – cierpienie ponoć uszlachetnia 🙂
„To nieprawda, że cierpienie uszlachetnia charakter. Szczęście – owszem, lecz cierpienie w większości przypadków czyni ludzi małostkowymi i mściwymi.”- William Somerset Maugham
Chodzi o to, że każdy ma granicę, tego co może znieść i unieść na swoich barkach i jeśli cierpienie przekracza tą granicę, to nie można przez nie przejrzeć, rzeczywistość ogląda się jak przez mgłę i ocenia się wszystko przez pryzmat tego cierpienia, człowiek jakby zamyka się do siebie i trudno mu spojrzeć z perspektywy na całą sytuację.
jest nawet taki program „dlaczego ja?”
Warto też wspomnieć o ich dziele z drugiego bieguna – „Shinny Happy People”. Wskazane w stanach euforii, choć podobno lider REM (też nie jestem pasjonatem toteż nie wiem jak się nazywa) mówił, że to jedyna piosenka, której się wstydzi. Niesłusznie moim zdaniem.
It’s the end of REM as we know it, jak wczoraj słusznie zauważyła facebookowa strona Trójki. Trudno. Beatlesi, Queen, The Doors i Pink Floyd też już nie grają (nie liczę powrotów w dziwnych składach – to nie tyczy się tych pierwszych). Prędzej po zakończeniu działalności kogoś z powyższej czwórki spodziewałbym się końca świaa. REM to jednak nie ta klasa.
Także uważam, że niesłusznie, bo była to pierwsza piosenka REM jaką usłyszałem i jaka spodobała mi się.
Amen.
Uwielbiam!
Kilka lat temu zmarł na raka mój najserdeczniejszy Przyjaciel, który notabene miał być świadkiem na moim ślubie. To był młody chłopak kochający życie, słuchający polskiego i zagranicznego hip-hopu. Kiedy zachorował, zaczął słuchać Dżemu. Miał swoje ulubione kawałki, a ja po jego śmierci za każdym razem kiedy słyszę Riedla, wyłączam radio, przełączam kanał, albo wychodzę na moment gdzieś, gdzie mogę pozwolić sobie na łzę wspomnienia o serdecznym Przyjacielu. Kiedy zmarł, jego Mama poprosiła mnie, abym napisała kilka słów i przeczytała je na pogrzebie. Niewiele się zastanawiając, włączyłam wtedy płytę Dżemu, a ona zacięła się na jego ulubionej piosence „Wehikuł czasu” … wyłam jak bóbr. Teraz, za każdym razem kiedy idę zapalić świeczkę na jego grobie, zawsze zza chmur wychodzi słonce, a ja czuję że nade mną czuwa.
Życie bez cierpienia, byłoby smutne, bo choć samo w sobie jest czymś nieprzyjemnym pozwala poczuć, czym jest życie, na czym polega, a czasem nauczyć wyciągania wniosków z błędów.
Czasem dobrze upiec z serca chłodnik.
Panie Kominek,
Pierwsze komentarze tego wpisu mnie wprost powaliły. Sam nie potrafię napisać podobnie szczerego tekstu, który ukazałby moje prawdziwe uczucia. Nie jestem skryty, ale jako człowiek posiadam swoiste ograniczenia, które nie pozwalają mi na to, by pozwolić sobie na absolutną szczerość, nawet wobec czytelnika, do którego posiadam szacunek.
Panie Kominek, zapewne moja opinia w gąszczu setek podobnych to tylko spójny logicznie tekst, nic głębszego – ma Pan talent, dar. Gratuluję jego posiadania. I wierzę, że spotkam się kiedyś ze swoim.
Pozdrawiam.
W gąszczu czy nie, czytam wszystkie komentarze.
Pingback: Autorefleksja. « Jakub Szczęsny
Chyba każdy ma taką piosenkę w swojej szufladzie. Kiedy w pewien czerwcowy poranek mój tata zdecydował się wybrać do lekarza, była to najgorsza decyzja podjęta w jego życiu. Ból kolana dokuczał mu od pewnego czasu, ale jakoś sobie radził jeżdżąc samochodem i dopychając dłonią nogę na sprzęgle. Lekarze stwierdzili, że to jakieś zapalenia stawu i wsadzili mi nogę w gips. Na urlop już nie pojechał. Po kilkudziesięciu prześwietleniach okazało się, że rak był już wszędzie i pożerał wszystko na swojej drodze. Przez trzy miesiące ojciec nie wiedział, jaka jest diagnoza. Wyprosiliśmy u lekarzy, żeby nie mówili, że trawi go nowotwór. Przestał jeździć na audycje do radia i godzinami wsłuchiwał się w „Melancholy Man” grupy The Moody Blues. Ta piosenka stała się moim przekleństwem. Po 6 miesiącach od trafnej diagnozy zombie, które kiedyś było moim ojcem, poddało się. Na pogrzebie nie pozwolono mi zagrać tego nagrania, więc co roku jeździłam na cmentarz z magnetofonem, żeby późnym wieczorem wsłuchać się w dźwięki tej złowieszczej melodii unoszącej się nad grobami, aż do czasu, kiedy przestało mi to przynosić ulgę. Teraz za każdym razem, kiedy ją słyszę, łzy napływają mi do oczu, bez względu na okoliczności, w jakich się znajduję. I też myślałam sobie, że przetrzymam to, nie poddam się. I czasami tylko zaciskałam zęby w bezsilnej wściekłości, myśląc: „Dlaczego my? Dlaczego nas to spotkało? O tym przecież się czyta w gazetach, słyszy od znajomych…” albo „Szkoda, że tata tego nie widzi, gdyby mógł wrócić chociaż na jeden dzień”.
Byłabym… spokojniejsza.
Przytulam Cię mentalnie.
Na ten grob poszlam po latach. Wczesniej nie moglam, bo nie chcialam uwierzyc, ze jego juz nie ma.
Do dzis pamietam te trzy przeplakane dni i noce. I to uczucie, ze moglam cos przewidziec czy tez czemus zapobiec.
Wspaniale ubrales to w slowa,Tomku.
Komin chyba nie znasz znaczenia tytulu piosenki „Everybody hurts” bo nie wypowiedzialbys go na cmentarzu… Everybody hurts nie oznacza ze kazdy jest raniony czy tez cierpi, tylko ze kazdy rani innych ludzi, a w takich okolicznosciach jego uzycie jest bezsensowne. LOL
Ooo znaffca. Są różne interpretacje i różnie można tę piosenkę odbierać, na tym polega jej wielkość. To tak jak z One – U2. Ludzie sobie ją wybierają, jako podkład pod pierwszy taniec weselach, a w rzeczywistości jest ona o ojcu, który gada z umierającym na AIDS synem. I co? I nic. Moim zdaniem to bardzo fajnie, jeśli ktoś tworzy piosenkę, w której każdy odbiorca znajdzie to czego potrzebuje.
Kominku, czy to był rok 1995?
Heh, właśnie dla takich baranów jak gerta przedostatnie zdanie brzmi tak, a nie inaczej, ale jak widać niktórym to nie wystarcza.
To było później. Ok 1996 r.
albo tez niektore barany niedostatecznie znaja Angielski, ktorym probuja medrkowac.. uwielbiam takich ludzi 🙂 przezabawni sa! ale bez obaw, 90% plebsu nie zna Angielskiego
Pingback: A może newsletter raz w tygodniu? | Kominek IN
gerta, dzieciaczku:) Nie mędrkuj już.. tylko posłuchaj..
borze gerrrrrrrrta Ty łośle jeden!! jak już chcesz „mędrkować” to się doucz!! „dżizas” :/
A ja się Kominkowi nie dziwię, 4 miesiące temu umarł mój przyjaciel, na pogrzeb patrzyłam z daleka, na grobie byłam tylko raz i wcale mnie tam nie ciągnie.
Towarzyszyła mi inna piosenka: metallica – nothing else matters.
Mamy taki pakt już od dawna, że każdy wybrał utwór który reszta zaśpiewa mu na grobie. Było mi bardzo trudno, że muszę dotrzymać słowa. Myślałam, że jesteśmy nieśmiertelni, jak główni bohaterowie gwiezdnych wojen (ale w końcu i Chewbacca zginął)
A w temacie zespołu- właśnie sobie uświadomiłam, że też nigdy nie kupiłam ich płyty, a jednak lubię słuchać muzyki.
Mam nadzieję, że koniec działalności R.E.M. nie będzie przypominało tego, które urządziło nam Closterkeller 🙂