Podczas poprzednich wypraw bez problemu udawało mi się opisać wszystko to, co uważałem za najciekawsze. Gdybym chciał zrobić to samo teraz, teksty z wyprawy skończyłyby się za jakieś dwa tygodnie. Zauważyliście, że praktycznie cały czas siedzieliśmy we wiosce Majów? A to było zaledwie parę pierwszych dni z naszego pobytu, stąd w fotorelacjach starałem się za pomocą zdjęć pokazać wam to, czego opisać nie mogłem.
Na ten dzień czekałem 18 długich lat. No może krócej, bo ból najbardziej dawał mi się we znaki przez ostatnie 4 miesiące. Nie od razu zauważyłem, ze się skończył. Gdy odszedłem od Andrzeja siedzącego w stołówce i skierowałem się do chatki Wielkiego Wodza Wioski, który jak wiecie chciał ze mną porozmawiać.
Tego dnia WWW przybrał wygląd…
…mojego motylka.
Zanim jednak dotarłem do niego stanąłem jak wryty.
– Nie ma – powiedziałem do siebie. – Minęło, jasna cholera!
Ile sił w nogach pobiegłem z powrotem do Andrzeja.
– Andrzej! Zobacz!
Kucnąłem tak jakbym chciał zrobić kupę.
– Nie wierzę – rzekł Andrzej. – Ściemniasz…
– Nie został nawet ślad! Nic! Są dobrzy. Są cholernie dobrzy w tym co robią.
Andrzej nie zdobył się na żadną ciętą ripostę. Wydawało mi się, że na jego twarzy dostrzegłem strach.
18 lat temu podczas wychodzenia z basenu nieszczęśliwie zgiąłem nogę w kolanie, usłyszałem jak mi się coś przestawia. Przez kolejne dwa lata nie byłem w stanie zrobić przysiadu, choć na co dzień mogłem chodzić i biegać jak normalny człowiek.
W ubiegłym roku robiłem na rowerze co najmniej 20 km dziennie. Ból wrócił i już nie tylko nie mogłem robić przysiadów, ale i normalnie chodzić. Cały czas czułem. Pierwszy raz od lat poszedłem do lekarza, który przepisał mi jakieś proszki. Piłem je przez 3 tygodnie i nic nie pomogły. Ból zmalał nieco przed samym wyjazdem.
Podczas ubiegłej nocy jeden z Indiańców zauważył jak wstaję by rozprostować obolałą nogę. Przyszedł z jakiś szamanem, obaj coś mi wsmarowali i kazali poczekać parę dni.
Teksty z wypraw pozwalają mi na koloryzowanie faktów, dialogi są nieco ubarwione, często po to, aby były krótsze niż w rzeczywistości, ale zazwyczaj nie karmię was ewidentnymi kłamstwami. Właśnie dlatego daję tak dużo fotek, aby nikt nie miał wątpliwości, że byłem w miejscach, które opisuję. Jest środa, piszę te słowa (a dziś w niedzielę czytam je ponownie – przyp. K.) i nie czuję już bólu w nodze. Pierwszy raz od 18 lat zrobiłem kilka przysiadów i nic mnie nie zabolało.
To jest fakt, który nie ma w sobie ani nuty ściemy.
CZWARTA ROZMOWA Z WIELKIM WODZEM
– Nie mamy tu boiska do peloty, ale gdybyś przyjął wczoraj propozycję gry, dziś byłbyś martwy.
– Wątpię. Zabijano tych, którzy zwyciężali, a ja nie potrafię w to grać.
– Pozwolono by ci wygrać. Boimy się śmierci.
– Victor pouczał mnie, że dla Majów śmierć była po prostu przejściem do innego świata. Nikt się jej nie bał, a wręcz przeciwnie – pragnęliście jej.
– Tak było kiedyś. Dziś boimy się śmierci.
– Końca świata także?
– Koniec świata, o który pytasz nie będzie pierwszym końcem. Już było parę takich końców. U nas koniec nie wieńczył dzieła. Był początkiem czegoś nowego. Nigdy zagładą.
– Co wydarzy się 21 grudnia 2012?
– To samo, co dzień wcześniej i dzień później.
– To po co ta przepowiednia?
– Tego dnia skończy się jeden z kalendarzy. Ale któż powiedział, że Majowie posiedli całą mądrość tego świata? Obawiano się końca tysiąc lat temu, obawiano się parę lat temu przed kolejnym milenium. Wy zawsze będziecie wyczekiwać jakiegoś końca. Znajdziecie kolejny i zrobicie wszystko, by do niego nie doprowadzić.
– W jaki sposób?
– U was to nazywa się efektem motyla.
(Anegdotyczna ilustracja zjawiska chaosu deterministycznego. W tytułowej anegdocie trzepot skrzydeł motyla, np. w Ohio, może po trzech dniach spowodować w Teksasie burzę piaskową/ źr. Wikipedia).
– Efekt motyla powoduje zmiany. Yyy…nie rozumiem…
– Sam jeden motylek niczego nie zmieni. Ale stado motyli potrafi wyrządzić wiele szkód i… wiele korzyści. Dopóki nasza przepowiednia była znana tylko nam, mogliśmy wierzyć, że koniec świata – jakikolwiek by nie był – nastąpi 21 grudnia 2012. Kiedy dowiedzieli się o tym wszyscy, niczym stado motyli – zmienili przyszłość. Świadomość końca świata wystarczy, by go powstrzymać, by właśnie tego dnia nic wielkiego się nie wydarzyło.
– Wczoraj tłumacząc mi tę wróżkę opowiedziałeś mi moją przyszłość. W takim razie i ja mogę ją zmienić. Znam ją i wiem, co zrobić, by przepowiednia się nie spełniła.
– Wiesz…?
– Dowiem się.
– Ludzie, którzy nie chcą zmieniać swojego życia obserwują lot motyli. Czasami zdobywają się na odwagę, by poruszyć ich skrzydłami, ale to nie wystarcza. Pozostają tacy sami. Ich życie ewoluuje. Przyszłość jest ustalona przez ciebie, przez twój charakter, jest determinowana przez czynności, które powtarzasz każdego dnia. Obserwujemy motyle i lekko poruszamy ich skrzydłami. To za mało!
– Poruszę mocniej.
– Nie. Musisz zrobić coś wbrew sobie, wbrew własnym przewidywaniom i planom. Coś, czego nie zrobiłbyś gdyby nie wczorajsza noc. Musisz zaryzykować. Zabij wszystkie motyle!
– Proste i piękne w teorii. Proste, gdy jesteśmy tutaj z dala od świata, do którego muszę wrócić. A co, jeśli przepowiednia to bujda?
– Uruchom wyobraźnię. Widzisz dla siebie lepszą przyszłość niż ta z przepowiedni?
– Zdecydowanie tak.
– Cofnij się w czasie o parę lat. Czy wtedy widziałeś przyszłość taką, jaka jest teraz?
– Nie. Uwielbiam swoje życie, ale myślałem, że będzie jeszcze lepsze. Inne.
– Więc co daje ci powód, byś teraz pozwolił sobie na ten niepoprawny optymizm? Próżność? Świat nie będzie na ciebie czekał. On ci ucieka. Albo go dogonisz albo za kilka lat cofniesz się do tej rozmowy i zobaczysz, że twoje życie znowu nie ułożyło się tak jak chciałeś.
– Zabiję wszystkie motyle.
– Wiem o tym. To była ostatnia część wczorajszej przepowiedni. Przyszłość, którą pokazaliśmy ci wczoraj, już nie istnieje. Uwierzyłeś w przepowiednię, bo w głębi serca potrzebowałeś jej. Potrzebowałeś motywacji. Noga była tylko tanią sztuczką. Dostałeś maść, którą podajemy zwierzętom gdy są chore. Sam jestem zdziwiony, że podziałało.
– Jak to? Skąd wiesz…
– Nikt ci nie mówił, że wódz zawsze wszystko wie?
– Jeśli za kilka lat będę szczęśliwy, wrócę tu. Choćby po to, aby podziękować.
– Nigdy tu nie wrócisz.
– Zostawię jednego motylka. Tego z twoją podobizną.
– Nigdy tu nie wrócisz. To nasze ostatnie spotkanie. Możesz podziękować teraz.
– W takim razie siumbodek za wszystko, wodzu. (zapis fonetyczny)
– Malobesz (żegnaj), don Tom! – odparł z uśmiechem.
– Pewnie coś źle zapamiętałem, więc na wszelki wypadek: mucios gracias, wodzu.
– Gdybyś powiedział thank you też bym zrozumiał.
– A po polsku?
– Do ba, toja spiedalam?
– No tak.
Zapomniałem, że Andrzej był tu przede mną.
Wróciłem do mego przyjaciela simpatiko.
– An Dżel, wiem, jak cię uratować.
– Pytałeś o śnieg?
– Cholera…
– Wiedziałem.
– Musimy zmienić twoją przyszłość. Jeśli chciałeś tu zostać, musisz wyjechać. Jeśli chcesz oświadczyć się Taniej, nie możesz tego zrobić. Jeśli włożysz sobie palec do ucha, nie liż go później. To zawsze smakuje tak samo.
– No to nie zmienimy tak łatwo mojej przyszłości. Ruszamy po południu. Victor po nas przyjedzie. Wódz mówił, że powinniśmy zostać, bo dziś będzie huragan.
– Wódz wie, że nie zostaniemy. Chrzanić huragan.
– Ale wracamy przez ocean…
– Nie będzie żadnego huraganu! Czyste niebo jest.
Myliłem się.
Bogowie dopadli nas dokładnie na środku oceanu i utopili Andrzeja, ale dopiero następnym razem wam to pokażę i opowiem jak udało nam się to przeżyć. Wtedy też odblokuję zdjęcie Tanii 🙂
KILKA DNI PÓŹNIEJ…
A propos…
Zaczaiłem się na nią nieopodal recepcji. Czekałem cierpliwie pół godziny aż się pojawiła. Zrobiłem parę zdjęć i odszedłem. Drugi raz zobaczyłem ją po południu nieopodal plaży.
Andrzej oszczędnie mówił o swojej Taniej, ale z jego opowieści rysował mi się obraz kobiety idealnej. Poznali się w środku nocy, po dwóch godzinach w barze u Armando mieli już plan podróży, a wczesnym rankiem byli daleko od hotelu. Spędzili ze sobą 12 godzin, a po powrocie do hotelu spędzali ze sobą każdy wieczór, dopóki nie zakuwali jej w łańcuchy i prowadzili razem z innymi pracownikami poza hotel.
Był nią zachwycony, choć na każdym kroku podkreślał, że ta znajomość jest inna. Wielokrotnie mówił, że ich czas skończy się wraz z końcem wyprawy. Tłumaczył mi, że między nimi istnieje najczystsza forma zrozumienia, jaką mężczyzna i kobieta może osiągnąć.
Więc gdy w końcu ujrzałem ją na plaży i nie było w pobliżu Andrzeja, przysiadłem się do niej. Nie miała nic przeciwko, bo wiedziała, że jestem od Andrzeja.
Po minucie przebywania z nią pomyślałem sobie „niesamowita kobieta”.
Po dwóch minutach „Andrzej, ja cię w sumie nigdy nie lubiłem…”.
Po trzech „…i mam nadzieję, że oddasz mi ją po dobroci”.
Po pięciu minutach przypomniałem sobie słowa Andrzeja:
„Nie dogadalibyście się, choć i ciebie ujęłaby tym czymś, co w sobie ma.”
Po sześciu minutach Wielkiego Wodza Wioski:
” Wkrótce sam pojmiesz, dlaczego An Dżel tu trafił a ty bez An Dżel byś tu nie był”.
Obaj mieli rację. To, co było między Andrzejem a Tanią, było piękne i romantyczne, ale zbyt piękne i romantyczne na mój pragmatyczny umysł.
Mimo że chciałem przy niej być, nie nadawaliśmy na tych samych falach.
Jeśli nie jesteście tacy jak Andrzej, to też byście nie potrafili. Pewnie już domyślacie się, dlaczego, a jeśli nie to przekonacie się o tym niebawem.
…o ile nie zostanę pokonany przez te motyle, które zamierzam w poniedziałek zabić. Zapowiada mi się ciekawy dzień, choć akurat bloga nie będzie dotyczył.
Zmiany. Lubię takie dni.
Lubię zabijać motyle.