WIELKI WÓDZ CHCE ZE MNĄ
KTO MI ZJADŁ STRZECHĘ?
– Wielki Wódz Wioski chce z tobą rozmawiać – powiedział do mnie Indianin.
– Powiedz, że oddzwonię do niego później – odburknąłem i odwróciłem się na drugi bok.
Kątem oka dostrzegłem, że coś mi wszamało połowę strzechy i spałem pod gołym niebem.
Posłaniec odszedł, a ja leniwie podniosłem obolałą głowę i rozejrzałem się wokół, aby znaleźć tego dziada, co mnie dachu pozbawił.
Po lewej siedziała papuga.
– Papuga, gdzie moja strzecha?- zapytałem grzecznie.
– Papuga, gdzie moja strzecha?- odkrakała.
– Wieczorem jeszcze była!
– Wieczorem jeszcze była!
Hmm…spryciula…
– Zjadłaś mi strzechę?
– Zjadłaś mi strzechę?
– To ja zjadłam strzechę!
– Gówno prawda. Mnie tu nie było!
I odleciała na ploty do koleżanki.
Za mną na drzewie siedziała komiwiórka, ale i ona pary z pyska nie puściła, choć odruchowo spojrzała się w prawo…
… a tam nieśmiało zza płota – jakby ze szczerym zakłopotaniem – czaił się słonik Jumbo…
– Jumbo, ty mi zżarłeś strzechę?
– No ja…
– Luz.
– Wielki Wódz Wioski chce z tobą…
– Wiem, wiem. Już idę.
I udałem się przez wioskę mijając po drodze najpierw kibel
…następnie palarnię…
…później podmyłem się w rzeczce…
…aż doszedłem do stołówki
Tam napatoczyłem się na Andrzeja żującego coś kleistego.
– Widzę, towarzyszu, że wy już po śniadaniu. Co dziś było?
– Smakowało jak żółwie gówno. Wódz chce z tobą…
– Wiem, wiem. Słuchaj, jak w ogóle ta twoja kobieta ma na imię?
– Do czego zmierzasz?
– Tak dla formalności pytam. Chcę mieć porządek w papierach. Poza tym chyba nie chcesz, bym wołał na nią „łatwa”. Póki co tylko z tym mi się kojarzy…
– Tania.
– Rozumiem. A chociaż fajna z charakteru?
– To jej imię.
– Mhm.
– Tutejsze kobiety mają takie…
– To musiało być cholernie trudne nie opluć ją ze śmiechu za każdym razem, gdy mówiłeś jej po imieniu?
– Ze śmiechu to pluła cała wioska, gdy dowiedzieli się, że z motylkami chciałeś rozmawiać. Zawsze byłeś gejem czy od kogoś się zaraziłeś?
– Te motylki to miał być żart, ale wódz chyba…
…i w tym momencie przypomniałem sobie NOC.
NOC
Gdy tylko słońce zaczęło znikać za horyzontem, Majowie rozpoczęli przygotowania do swoich rytualnych bla bla bla bla…
– A motylki? – spytał Andrzej.
– Co?
– Wcześniej byłeś na motylkach! Nie wstydź się tego.
– Andrzej, po pierwsze to rozmawianie z motylkami nie jest tym, czym szczególnie chciałbym się chwalić czytelnikom, a po drugie ciebie tu nie ma. Jesteś tylko w mojej głowie. Siedzę w kafejce, piszę tekst, ty zostałeś w hotelu. Nie przeszkadzaj mi w pisaniu.
– Napisz o motylkach!
– Jeszcze słowo, a twoja historia skończy się w pysku iguany. Won z bloga!
MOTYLKI
No dobra, niech będzie. To najpierw jeszcze opowiem jak to z tymi motylkami było.
Wbrew oczekiwaniom to nie Wielki Wódz Wioski okazał się moim nauczycielem.
Wyznaczył jakiegoś młodego Indiańca, wyglądem przypominającego Dartha Maula z Gwiezdnych Wojen.
który po angielsku umiał tylko powiedzieć:
– Me no speak angles.
– Me too.
Zaprowadził mnie na skraj wioski i tam samymi gestami wyjaśniał, w jaki sposób powinienem rozmawiać z…
– Żartowałem z tymi motylkami! Chce jaguara, jak Andrzej!
– Me no speak angles.
Pogodzony z losem, obserwowałem co robi, a ten po prostu podszedł do motylka i zaczął do niego mówić:
– Me no speak angles, me no speak angles.
Motylek wskoczył mu na dłoń. Indianiec wyszczerzył zęby w uśmiechu i wypuścił motylka. Podszedł do drugiego i zaczął powtarzać:
– God bles amerika, me no speak angles, god bles amerika…
Motylek wskoczył mu na dłoń.
– Sanawa bicz… – odparłem z uznaniem.
Spróbowałem tego samego, ale nic z tego nie wyszło.
Wróciliśmy do wioski i tam Indianiec zaprowadził mnie do WWW (Wielkiego Wodza Wioski), którego twarzy, jak wiecie, przedstawić wam nie mogę, a który tym razem przybrał wygląd flaminga.
Mój Indianiec chyba naskarżył wodzowi, że niczego nie potrafiłem się nauczyć, bo wódz rzekł:
– Wkrótce sam pojmiesz, dlaczego An Dżel tu trafił a ty bez An Dżel byś tu nie był.
Andrzej trafił, bo spotkał Tanię – pomyślałem, ale gęby nie otworzyłem. Wódz mówił dalej.
– Ludzie są głupi. Wydają różne odgłosy naśladujące zwierzęta, aby z nimi rozmawiać, ale zwierzęta nie być głupia i rozumieją, że ludzie ich oszukują. Wróć do motylków i mów do nich ludzkim językiem, ale wyzbądź się niepewności i obaw, miej serce pełne miłości. Motylki przestaną uciekać.
Wodzu, wódz to ma łeb – pomyślałem, ale gęby nie otworzyłem. Czułem klimat w jego banalnych tekstach.
Wróciłem na skraj wioski. Nie minął kwadrans, a nauczyłem się rozmawiać z motylkami.
NOC
Gdy tylko słońce zaczęło znikać za horyzontem, Majowie rozpoczęli przygotowania do swoich rytualnych obrzędów. Zdjęli z siebie wszystko co mieli, odstawili samochody do garażu, powyłączali prąd w całej wiosce, wstrzymali słońce, a mnie kazali odłożyć aparat na bok i spadać gdzieś dalej niż bliżej.
Korzystając z ich nieuwagi zaczaiłem się za skałami na pobliskim wzniesieniu i obserwowałem cały rytuał.
Nie powiem, żeby to całe przedstawienie było nudne, ale aż tak super interesujące nie było. Pewnie dlatego, ze nie rozumiałem tych ich tańców. Oddać im trzeba, że stopy nad ogniem trzymali długo, tak dobre pół minuty.
– Też tak potrafię, ale przypalam sobie zewnętrzną część na dużym palcu, gdy chcę się pozbyć z niego włosków – wzruszył ramionami Andrzej, którego spotkałem nieco później.
Andrzej siedział na uboczu wyraźnie zasmucony.
– Ten czerwony powiedział mi, że gadałeś z Wielkim Wodzem Wioski o końcu świata.
– Ano – odparł naburmuszony.
– Domyślam się, że nie usłyszałeś dobrych wieści. Będzie czy nie?
– Nie ma to żadnego znaczenia dla mnie.
– Jak to? Przecież po to tu przyjechałeś.
– Ta czarna baba, co obok wodza siedziała przepowiedziała mi przyszłość. Nie doczekam 2012 r. Nie powiedziała wprost, ale chyba umrę wcześniej.
– Wielki mi problem. Każdy jest do zastąpienia. Jakoś dam sobie radę. Nie przejmuj się.
– Nie idź do niej. Nie warto znać przyszłości.
– Oczywiście, że pójdę. Kto wie, może razem będziemy ubolewać nad przepowiednią tych brudasów.
– Kominku, jak wykombinować tutaj śnieg? Nawet WWW tego nie potrafi, ale ty jesteś taki mądry…
– Tobie też za gorąco tutaj?
– Tania chciała zobaczyć śnieg. Obiecałem jej to.
– No to faktycznie masz problem.
– Coś wymyślę.
I wymyślił, ale o tym opowiem w swoim czasie, bo wydarzenia te miały miejsce już po powrocie do hotelu.
MOJA PRZYSZŁOŚĆ
Wódz raz mnie zagiął. Podczas naszej trzeciej rozmowy, gdy przyszedłem do niego z prośbą o przepowiedzenie mi mojej przyszłości.
– Gdybyś chciał, mógłbyś sobie przypomnieć jak to się robi. Już kiedyś poznałeś swoją przyszłość.
Miał poniekąd rację, ale nie miejsce i czas by rozpisywać się o tym. Na pewno przyjdzie czas by o tym napisać tekst.
W każdym razie spełnił moją prośbę i pozwolił czarnej babie przepowiedzieć moją przyszłość.
Po wszystkim wróciłem do Andrzeja.
– Wiesz, Andrzej, mogłem tam nie iść. Są dobrzy w tym co robią, potrafią bardzo sugestywnie przekonać cię, że znają przyszłość.
– Też umrzesz?
– Nie. Ale powiedzieli mi, że nawet za wiele lat moje życie będzie dokładnie takie samo jak teraz. Nic się nie zmieni. Ani nie będę sławny, ani nie będę miał kasy, ani własnego domu, ani żony, dzieci, no i ciebie nie będzie. Wszystko, co robię teraz jest na nic. Wszystko. Nie będzie żadnego efektu, pełna stagnacja.
– To tak jak powiedzieć dziecku, że nigdy nie zostanie astronautą, sławnym aktorem albo nie dorośnie. Fajnie mieć marzenia, dopóki wiemy, że mamy możliwość ich realizowania, nawet jeśli nic ku temu nie robimy.
– Ale zapytałem go, czy mogę zmienić swoją przyszłość i powiedziała, że jutro wielki wódz wioski będzie chciał ze mną o tym porozmawiać. Dowiem się wtedy czegoś ważnego o sobie.
– Zapytaj go jeszcze o ten śnieg. Może jest jakaś nadzieja…
– Jeśli takie jest twoje ostatnie życzenie przed śmiercią to zrobię to. Dla ciebie wszystko, Andrzejku.
I wróciłem bliżej ognia, bo właśnie zaczęli podawać żarcie. Tam jeden z indiańców, wyraźnie podpity wydawał się, zapytał, czy zagram w pelotę. Zgodziłem się i reszta jego kumpli wybuchła śmiechem.
Nie wiedziałem, że pelota to gra Majów, w której wygrani nagradzani byli śmiercią. A ja nigdy nie lubiłem przegrywać w piłkę… 🙂
Mimo tych wydarzeń, które działy się później, nie mogłem pozbyć się uporczywej myśli o przyszłości.
Coś w tym jest, że nawet wtedy, kiedy mamy udane życie, zwykle jest ono dalekie o tego, jakie sobie wymarzyliśmy. I sam nie wiem, czy to dobrze jest czy źle. Może po prostu warto się poddać.
W kolejnym odcinku:
Pingback: I LOCH YOU | Kominek IN
Pingback: Teksty z wyprawy do Meksyku | Kominek IN