Ulice San Francisco
Miasto bezprawia. Teraz rozumiem, dlaczego często w filmach jest przedstawiane jako miejsce zepsucia, brudu i mekka kryminalistów. Wystarczyło, że pierwszego wieczoru udałem się na kolację.
Zanim przeszedłem przez ulicę zostałem zaczepiony przez trzech czarnych. Każdy chciał ode mnie dolara. Jako że miałem tylko 20-dolarówki, bo tu tylko w takich nominałach bankomaty wypłacają, a chłopcy mi reszty nie chcieli wydać, to kasy zostało mi na kit kata i red bulla.
Ale przeżyłem, co wywołało wielkie zdziwienie u recepcjonisty. Oni jak tylko zobaczyli, że wychodzę po 23:00, od razu mnie wymeldowali i zawiadomili rodzinę o tragedii.
Ale wcześniej było
LOTNISKO
i walizki.
Andrzeja brak, ale numer z walizką to i ja potrafię zrobić, tak sobie pomyślałem.
Sytuacja identyczna jak na innych terminalach. Walizki podróżują po taśmie tuż przy wyjściu na ulicę. Wchodzisz, bierzesz pierwszą lepszą i wychodzisz.
No to wszedłem, zdjąłem z taśmy pierwszą lepszą.
– Dziękuję – rzekła do mnie jakaś babcia i zabrała mi walizkę.
Biorę w takim razie kolejną.
– Dzięki, stary – rzucił do mnie jakich Koreaniec. Mogłem się spodzieać, że mnie obserwuje.
Gdy już pościągałem wszystkim walizki, zostałem sam ze swoją.
Jednak nie da się ukraść cudzej. Nie wiem jak Andrzej tak bez pudła mógł trafić. Ale się dowiem.
HOTEL
Wziąłem dosyć tani, blisko centrum. Chciałem tylko, aby miał umywalkę i wygodne łóżko. Spodziewałem się dramatu, a tymczasem okazało się, że był to najbardziej klimatyczny hotel, w jakim przebywałem w stanach.
ULICE SAN FRANCISCO
I TAK I NIE
Gdybym wiedział, co znaczy słowo „ambiwalentne”, powiedziałbym, że takie uczucia mam do San Francisco. Z jednej strony odstrasza i zniechęca, jest brudne, niebezpieczne, pozbawione atrakcyjnych kobiet i mężczyzn, którzy nie nie noszą ze sobą broni.
Z drugiej strony – czułem się tu całkiem dobrze, San Fran ma w sobie coś, co każe ci się uśmiechnąć na widok tych ludzi, tych kamienic, nie myślisz sobie „nigdy już tu nie wrócę”. Byłem zbyt krótko, aby poznać je lepiej, ale to co trzeba było zobaczyć, to zobaczyłem. Zresztą i tak byłem tu nie po to, by zobaczyć miasto, ale po to, by przejść do historii blogosfery. Szczegóły we wtorek na Facebooku:)
Oczywiście najciekawsze jest nocą i zrobiłem z nocnych wędrówek sporo materiału, który właśnie obrabia Mayonez i jutro wam zaprezentuję w kolejnym teledysku.
TEKSAS
Słusznie niektórzy z was domyślali się, że już przed wyprawą do Stanów wiedziałem, że jeśli tylko opuszczę Nowy Jork, to kogoś będę musiał odwiedzić. Jedyny problem był w tym, że osoba ta mieszkała w mało atrakcyjnym (tak mi się zdawało) turystycznie miejscu, właściwie pewnie przez większość z was nieznanym – San Antonio. Tak jakby zupełnie nie po drodze do czegokolwiek.
Drugiego wieczoru w San Fran dołączył do mnie Andrzej, co przyjąłem z ulgą, bo takie chodzenie samemu po mieście z mapą jakoś mi przestało sprawiać przyjemność. Jego wizytę poprzedziła krótka wymiana smsów.
„Andżej, wiem, że tęsknisz za mną. Pojutrze lecę dalej. Przemyśl to”.
„Gdzie lecisz?”.
„Teksas”.
„Wiedziałem! Hahahaha. Będzie bzykanko?
„Jak zapłacisz”.
„A będę mógł zostać kowbojem?”.
„Będziesz”.
„Kup mi bilet! Juhuuu! „.
„Kupiłem. Jutro, godzina 16:00, terminal Delty”.
„Pożycz na taksi”.
„Spierdalaj”.
„Ok.”.
Andrzej pewnie się trochę zdziwił, bo nie kupiłem mu biletu do San Antonio, tylko do San Francisco. Pomyślałem sobie, że nie zaszkodzą mu dwa loty w ciągu kilkunastu godzin.
Zjawił się w moim hotelu późnym popołudniem. On, jego plecak podręczny i jego jedna walizka.
– Ojej, nie udało się zabrać drugiej?
– No nie udało.
– A co z tą z Las Vegas?
– Nie chcesz wiedzieć.
– Powiedz.
Powiedział.
Nie chciałem wiedzieć.
I byłbym wam o tym teraz nawet opowiedział, ale oczywiście zrobię to następnym razem, bo o czymś muszę pisać, natomiast dziś jeszcze takie coś na koniec, aby nieco zaostrzyć apetyt, choć tak naprawdę to ja to po prostu muszę opisać, bo przygodę mieliśmy niesamowitą już pierwszej nocy w San Antonio i palce same mi się składają do pisania.
WCZORAJ. W ŚRODKU NOCY
Ok. 100 kilometrów od San Antonio.
Kiedy w środku nocy w obcym kraju, na terenie, którego nie znasz i nawet nie potrafisz określić czy jest pustynią czy bezdrożnymi polami, twoja komórka przestaje łapać sygnał, chce ci się siku, a jedyne oparcie masz w koledze, któremu też chce się siku, możesz zrobić tylko jedno.
Pójść się wysikać.
– Za tym barakiem – szepnął Andrzej.
Nie jesteśmy kobietami, nie chodzimy sikać razem. Ja zostałem i przytuliłem się do pobliskiego drzewa.
Słyszę Andrzeja.
– Komiii…? – słyszę zza krzaków.
– Andrzej, daj się wysikać.
– Chyba leję na budkę Starbucksa.
Nie wiem jakim cudem pośrodku niczego mogli postawić Starbucksa, ale…
– Cyknij se fotę na pamiątkę!
– Komii…?
– Kolor twojego moczu też mnie nie interesuje. I tak wiem, na pewno masz dziwny kolor. Wiem, wiem.
Milczenie. A po chwili usłyszałem trzy słowa, które wstrząsnęły mym światem.
– Chyba mamy problem!
Osz fuck! Mimo że stałem, to zerwałem się na równe nogi i mimo, że spokojnie do niego podszedłem, to jednak pobiegłem, bo kto jak kto, ale Andrzej…on nigdy nie mówi, że mamy problem. Jeśli mieliśmy problem, to musiało stać się coś bardzo niedobrego.
Co mogło się stać niedobrego podczas oddawania moczu?
– Utopiłeś jakąś żabę? – spytałem podbiegając
– To chyba nie jest logo Starbucksa?
Poświeciłem komórką.
– I to chyba nawet nie jest barak, co?
– Nie, Andrzej, to nie jest barak. Chyba, że napiszesz to słowo z dużej litery. I dodasz nazwisko.
– Mamy problem?
– Mamy.
– Uciekamy?
– Nie. Już wiedzą, że tu jesteśmy – wskazałem palcem na dwie latarki zmierzające w naszą stronę – Jak podejdą, unieś ręce w górę i nic nie mów. Dogadamy się.
– Chyba jesteśmy terrorystami – ucieszył się i prawie przyklasnął z radości.
Odruchowo włączyłem kamerę.
c.d.n…
Pingback: Teksty z wyprawy do USA | Kominek IN