Przylądek Kaczej Pupy
SPÓŹNIONE BOŻE NARODZENIE ANDRZEJA
Rozdzieliliśmy się przed pierwszą. Andrzej pozostał przy barze, przy którym od ponad godziny płukał się po spożyciu langusty. Wysokoprocentowe trunki wypalały go od środka, choć w jego przypadku bez szkody dla organizmu. Nie od dziś wiadomo, że Andrzej zniesie wszystko. Nawet jeśli wypijany przez niego płyn topi plastikowe kubki i wydaje z siebie charakterystyczne ssssyczenie.
Kominek – jak przystało na człowieka słynącego ze swojego towarzyskiego, rozrywkowego i hulaszczego życia – poszedł spać. Ale spokojny sen nie był mi dany, bo gdzieś po drugiej w nocy usłyszałem, jak ktoś z hukiem otwiera drzwi, niezdarnie przechodzi przez przedpokój, potykając się o moją walizkę, po czym z jeszcze większym hukiem upada na podłogę.
Dziwne, Andrzej nigdy nie pił tyle, żeby się upić – pomyślałem.
– Andrzej?
– Ciii…..śpij.
No to zamknąłem oczy i próbowałem nie zwracać uwagi na szelesty dochodzące z jego pokoju.
10 minut później usłyszałem pukanie do drzwi.
– Cholera! – szepnął Andrzej – Nie otwieraj im!
Jasne. Niechętnie zwlokłem się z łóżka i otworzyłem. Stało dwóch ochroniarzy wzrostu 150 cm każdy.
– Przepraszamy najmocniej, ale czy moglibyście państwo odnieść te paczki z powrotem? One są puste. Naprawdę przepraszamy, że tak nachodzimy…
– Lepiej się przyzwyczajcie. Cokolwiek wam zabrał, odniesiemy.
– Gracias seniore!
I poszli.
W pokoju Andrzeja na całej długości podłogi walały się niewielkie kartony ze wstążeczkami. Niektóre były już otwarte.
– Andrzej…
– Dobra, wiem. Nic nie mów. Barman mówił, że w środku są cukierki.
– Skąd to wziąłeś?
– Leżały w recepcji pod choinką. Myślałem, że nikt nie widzi…
– Chciałbym się wyspać. Jutro nasz pierwszy poranek. Odnieś to i natychmiast wracaj, ok?
– Też już padam. Uwinę się z tym szybko.
Miało go nie być kilka minut. Gdy wychodził nie przypuszczałem, że nie wróci ani tej nocy, ani następnej, a JUTRO W POŁUDNIE straż znajdzie na plaży jego rozszarpane zwłoki.
PRZYLĄDEK KACZEJ PUPY
Nie spałem, gdy godzinę później zbudził mnie sms od Andrzeja.
„Jestem na Przylądku Kaczej Pupy. Albo mi pomożesz albo nie pomagaj”.
Gwoli wyjaśnienia Przylądek Kaczej Pupy (PKP) to jedna z kilku nazw geograficznych terenów hotelowych, które wymyśliliśmy, aby się odnaleźć, gdy się zgubimy. Inspirację zaczerpnąłem z „Tajemniczej wyspy” Juliusza Verne, w której bohaterowie nadawali różnym terenom np. imiona polityków (np. swoją wyspę nazwali Wyspą Abrahama Lincolna). Nasz Przylądek Kaczej Pupy powstał z szacunku i tęsknoty za prezydentem RP. Poza tym trochę jechało tam nawozem.
Udałem się do niego tylko ze względu na bloga. Wiedziałem, że cokolwiek tam się wydarzy, nada się do opisania. Doceńcie to poświęcenie.
Gdy dotarłem na PKP aż jęknąłem z wrażenia. Ujrzałem Andrzeja. W towarzystwie skąpo acz elegancko ubranej (w jakieś prześcieradło) kobiety. Nie dojrzałem dokładnie jej linii brzegowej, ale mógłbym przysiąc, że była grzechu warta.
Andrzej zerwał się na równe nogi i pognał w moją stronę.
W tym miejscu muszę wam przypomnieć, że on bardzo ale to bardzo stronił od kobiet. Unikał ich towarzystwa, przestał oglądać Nianię, Magdę M, wyrzekł się matki i był bliski poddania się sterylizacji. Drzazga wbita przez Japonkę bardzo mocno siedziała w jego sercu. Bardzo, bardzo mocno i myślę, że nie przesadzę, jeśli napiszę, że przez ostatnie miesiące był najsmutniejszym Andrzejem na ziemi.
A teraz siedział z kobietą. Jasna cholera. Jakim cudem? I gdzie ją dorwał?
– Komi, pomóż mi. Jest mi źle. To znaczy jest mi dobrze, ale jest mi źle.
– Ma skośne oczy?
– Nie ma.
– Depiluje się?
– Na pewno.
– To w czym problem?
– Poznaliśmy się godzinę temu. Odkładałem prezenty pod choinką… ona podeszła… wiesz, że też była ciekawa, co w nich jest?
– Ziew…
– Przyszliśmy tutaj i ja… nie chcę od niej odejść. To najwspanialsza kobieta pod słońcem. Jesteśmy sobie stworzeni.
– Ona też już o tym wie, czy dowie się ostatnia?
– Ona też nie chce kończyć tej nocy, choć wie, że nasze drogi w końcu się rozejdą. Pochodzimy z dwóch różnych światów.
– Zadaj pytanie.
– Wiem, że ty byś został. Ale ja chcę i nie chcę. Miało nie być kobiet. Zresztą z nią to nie to samo co z innymi. Ty tego nie zrozumiesz, ale ona… my… nasza znajomość, to tutaj będzie inne. Nie potrafię wytłumaczyć. Miałeś tak, że kochałeś po prostu być z kimś, nawet jeśli mielibyście tylko milczeć?
– Godzina na Kaczej Pupie, a tobie tylko dupa w głowie.
– Co teraz?
– Musimy zmienić nazwę.
– Ale co ze mną?
– Andrzej. Czasami jest tak, że boimy się wejść w jakiś związek, gdy z góry wiemy, że jest skazany na niepowodzenie. Wydaje nam się wtedy, że tęsknota za kimś, kogo pragnęliśmy, a tchórzowsko odrzuciliśmy, będzie lepsza niż tęsknota za kimś, z kim spędziliśmy krótkie i ulotne, acz cudowne chwile. A to bzdura, bo w obu przypadkach skazujemy się na cierpienie.
– Ale w jednym z tych przypadków na mniejsze.
– Nie mierz uczuć w centymetrach. Tam, na tej śmierdzącej i cholernie mało romantycznej Kaczej Pupie czekają cię chwile, o jakich wcześniej nie miałeś nawet odwagi marzyć, a ty zastanawiasz się, czy lepiej ci będzie gdzie indziej?
– To wszystko dzieje się za szybko.
– Historia bywa upierdliwa. Na każdej z naszych wypraw albo nieszczęśliwie się zakochiwałeś albo poznawaliśmy czyjąś romantyczną historię. Bądź łaskaw nie łamać tej tradycji i tak pokieruj tym romansem, aby starczyło go na 2 tygodnie i bym w ostatnim odcinku mógł to jakoś romantycznie podsumować. Kobiety to lubią.
– Spoko.
– Dzięki.
– Jakim odcinku?
– Idź już.
I wrócił na Przylądek Kaczej Pupy. Gdybym wtedy był mądrzejszy o doświadczenia następnego dnia, utopiłbym tę kobietę w oceanie, a jego powiesił na palmie.
ARMANDO WIE
Zrobiło się trochę smutno. Wróciłem do hotelu, gdzie poprosiłem uroczą panią_od_cygar, aby za 5 dolarów zrobiła mi cygaro. Z baru wziąłem drinka i plażą udałem się w kierunku miasta.
Trafiłem na klif, który nie był klifem, bo u nas nie ma klifów, ale dla mnie pełnił rolę klifu, więc darujcie sobie pytania w rodzaju „a po co ci ten klif, skoro tam nie ma klifów”. Usiadłem na klifie z zamiarem przeżycia wielce romantycznej nocy w towarzystwie długiego cygara i nędznego drinka w kolorach tęczy. Zanim pomyślałem o tym, jak to fajnie by było spotkać taką kobietę jak Andrzej, kobieta spotkała takiego Kominka jak ja i bez pytania przysiadła się do mnie. Ze strachu przed brutalnym zakończeniem tej romantycznej chwili nie spojrzałem na nią, by ocenić urodę.
– Lubisz samotne noce…? – zaczęła nieśmiało.
– Bardzo.
– Więc pewnie bardzo ci przeszkadzam…
Niech zgadnę. To miało wyglądać mniej więcej tak: wylot do egzotycznego kraju, samotna, smutna noc sylwestrowa, ja na plaży, piękna nieznajoma o cudownym głosie i włosach delikatnie muskających moje ramię. Siedzimy, rozmawiamy, czekamy aż zaiskrzy to, co musi w takich chwilach zaiskrzyć, idziemy do pokoju, rano budzę się u jej boku i pojmuję, że marzenia się spełniają. Tak po prostu.
– Wiesz, czasami jest tak, że mając do wyboru przeżycie czegoś pięknego, a pójście w cholerę, trzeba wybrać to drugie.
– Dlaczego?
– Bo chce mi się spać.
– Gdybyś zmienił zdanie, Armando ze Riviery wie, gdzie mnie znaleźć – odparła i odeszła.
Armando? Kto to w ogóle jest Armando? Całkiem przypadkowo odpowiedź na to pytanie poznałem z samego rana…
A co do niej tak na serio – nie miała na ręku opaski jak każdy turysta, a to oznaczało, że tu pracuje, a ja średnio porozumiewam się w języku sprzątaczek. Ona zresztą też chyba nie była stworzona do długich rozmów…
Tak tutaj wyglądał świt 1 stycznia 2009 r.
3 DNI PÓŹNIEJ…
Zapomnijcie o hotelu, basenach, plaży i drinkach pitych w cieniu palm.
To, co wydarzyło się rankiem 1 stycznia wywróciło do góry nogami wszystkie moje plany, zwłaszcza te dotyczące tematyki tekstów z wyprawy.
Tego dnia już nie spotkałem Andrzeja. Gdy spałem, wziął z pokoju kilka swoich rzeczy i razem z wybranką swego serca ruszyli w głąb kraju. Spodziewałem się, że namówił ją do poznania tajemnicy końca świata mającego nastąpić 21 grudnia 2012, a że to dzień moich urodzin, musiałem zrobić wszystko, aby mi go przypadkiem nie zepsuli…
Ruszyłem w pogoń za nimi i o tym przeczytacie następnym razem. Obejrzycie i zdjęcia i filmy z miejsc, których nie ma na żadnych mapach, poznacie ludzi, którzy nie wiedzą, że już dawno wymarli, ujrzycie film z mojej walki ze wściekłym zwierzęciem, które miało jeden cel – zjeść mnie razem z moim aparatem. Zobaczycie prawdziwe krokodyle, rośliny powiększające piersi i penisy, a przede wszystkim dowiecie się, czy Andrzejowi udało się powstrzymać koniec świata…
Tymczasem udam się na zasłużony odpoczynek. Sauna czeka 🙂
W kolejnym odcinku:
– Andrzeja widziałeś? – spytałem barmana.
– Z kobietą był – odparł i pokiwał głową w lewo i prawo.
– Tak, mnie też zdziwiłby tak traumatyczny widok, ale może wiesz, dokąd się wybrali? Do miasta?
– Barman nie mówi.
– To niech barman mi narysuje.
– Pojechali daleko. Na mapie rysowali trasę.
– Dokąd?
– Barman nie mówi.
– Barman, ty nie wiesz z czym igrasz. Pamiętasz huragan Wilmę?
Barman otworzył szeroko oczy.
– Pamiętasz. A pamiętasz Katrinę?
– Tu każdy pamięta cierpienie.
– No to wiedz, że jak mi nie powiesz, gdzie jest Andrzej i w porę go nie wezmę na smycz to te dwa huragany będą niczym w porównaniu z tym, co on może zrobić.
Pingback: Uroki sylwestrowej nocy | Kominek IN