PRAWA I OBOWIĄZKI
NIGDY NIE JEST ZA PÓŹNO BY KOGOŚ URATOWAĆ
Te słowa usłyszałem pierwszy raz na przełomie wieków i wryły mi się w pamięć, bo osoba, która je wypowiedziała, obiecała, że kiedyś zrozumiem ich znaczenie.
– Nie prosiła mnie o pomoc – broniłem się.
– Błagała cię o nią. Pamiętasz, jak mówiłem ci, że lubimy pamiętać to, co nigdy się nie wydarzyło? Skrywamy życie w milczeniu, niewypowiedzianych słowach, obietnicach, wyznaniach, których nigdy nie zamieniliśmy na słowa. Później tęsknimy do życia, którego nigdy nie było, bo żałujemy tego, czego na własne życzenie nie chcieliśmy przeżyć.
– Ale to wciąż dotyczy tylko nas. Naszej prywatnej odpowiedzialności za własne życie, tak?
– Otóż to.
– Na czym polegał mój błąd?
– Myślę, że nie tylko nie miałeś odwagi usłyszeć jej wołania o pomoc, ale przede wszystkim zrobiłeś wszystko, by tej pomocy nie udzielić.
– Gdybyś był na moim miejscu…
– … zachowałbym się tak samo. Ale kiedyś, niestety wtedy, kiedy już nic nie będziesz mógł zrobić, przypomnisz sobie jak mówiłem, że nigdy nie jest za późno, by kogoś uratować.
– To nie ma sensu.
– Cierpliwości.
Miał rację, choć nie wiem ile czasu musiałoby jeszcze minąć, abym to zrozumiał, gdybym
DWA TYGODNIE TEMU
nie udał się w rodzinne strony do mego i waszego ukochanego Andrzeja, aby razem z nim świątować 50. rocznicę mojej zdanej matury i matury prawie zdanej przez Andrzeja.
Dryń, dryń…
– Haloo?
– Andrzej? Pan wrócił.
– Ooo wielkie nieba. Skąd dzwonisz, brudasie?
– Z planety ziemia.
– To się dobrze składa, bo już nie mam od kogo pożyczać kasy.
– Umyj kuper i idziemy świętować.
Nie mając pomysłu, jak świętuje się tak ważne wydarzenia, postanowiliśmy pójść naszym prywatnym, papieskim szlakiem, odwiedzając miejsca, w których za młodu piliśmy tanie wina, rzygaliśmy i planowaliśmy zdobycie świata.
A NITKA
Świętowanie było nad wyraz trudne, bowiem ambitnie robiliśmy przystanki w każdym uświęconym miejscu, a że za młodu bardzo się przelewało, to zaczęliśmy w południe, ale nim doszliśmy z centrum miasta do nadmorskiego parku – słońce rozpoczęło wędrówkę w kimę.
Wtem Andrzej – po całych 4 sekundach ciszy – przemówił.
– A nitkę pamiętasz?
– Czyją?
– Twoją, baranie. Widzisz tę ławeczkę? Jakoś tak parę tygodni temu, jak się ciepło zaczynało robić, wracałem tędy z imprezy. Południe było. I kogo widzę?
– Anitę? O rany. Moja pierwsza laska!
Pierwszą myślą, sam potem skarciłem się w myślach za swe prostactwo, ale buk mi świadkiem – pierwszą myślą, jaka przyszła mi do głowy to Anitka i jej usta. Nigdy po niej nie całowałem piękniejszych ust. Te były moimi pierwszymi… cholera, czy ja cierpię w ten sposób na syndrom pierwszej kobiety?
Poznałem ją na plaży, zwyczajne poznanie się, jakoś tak wyszło, że oderwaliśmy się od ekipy i poszliśmy na spacer. Spacer, który skończył się dopiero nad ranem, gdy już całą plażę zaoraliśmy w każdą stronę.
To była jedna z tych nocy, które dla niektórych istnień kończą się wyznaniem miłości.
Dla mnie skończyła się pierwszym pocałunkiem. Do dziś pamiętam, jak ta kobieta pięknie wyglądała na tej plaży.
– Andrzej gadaj co tam u niej?
– No stary, ona se siedziała tutaj na ławeczce, a jej synalek z psem się bawił tu niedaleko. No to podchodzę, witam się, poznaje mnie, bo jak wiemy ja się nigdy nie zmieniam, a ona akurat trzyma gazetkę i do mnie tymi swoimi mięsistymi ustami, że dopiero co skończyła twój artykuł w gazecie czytać. Stary, wy coś ten tego jeszcze?
Chyba już wtedy czułem, jak coś ściska mnie za gardło, jakbym wiedział, co usłyszę, gdy zapytam, o jej życie…
– A nic nie robi. Trochę matce w sklepie pomaga, ale tak to syna wychowuje. Fajny dzieciak, psa też mają fajnego, choć pewnie długo by się gotował.
– Wyglądała na szczęśliwą? – zapytałem, będąc już daleko w przeszłości.
– Czy ja wiem? No na początku taka wesoła, ale jak powiedziałem, że ty jesteś teraz pan ze stolycy, to tak przytaknęła tylko, pomachała gazetką, uśmiechnęła i pozdrowić kazała. Zawołała dzieciaka i tak nagle poczułem się niezręcznie. No to odszedłem. W sumie to dziwne, że o Ciebie nie pytała.
Podszedłem milcząco do ławeczki.
– O co chodzi? – zapytał.
Milcząco wskazałem palcem na ławeczkę. Dotarło do mnie, jak bardzo kiedyś spieprzyłem komuś życie.
Andrzej w mig złapał, że coś jest nie tak.
– To będzie fajna historia – odparł i wygodnie usiadł.
PRAWA I OBOWIĄZKI
– Pamiętasz z lekcji polskiego wiersz Różewicza o Ikarze? Przepiękny. Jeden z moich ulubionych. I ten obraz z tonącym Ikarem…
– Ikar tonął, a poeta w pierwszej części wiersza pisze…
Dawniej kiedy nie wiem
dawniej myślałem że mam prawo obowiązek
krzyczeć na oracza
patrz patrz słuchaj pniu
Ikar spada
Ikar tonie syn marzenia
– Ale w drugiej części zmienia zdanie:
Lecz teraz, teraz kiedy nie wiem
wiem że oracz winien orać ziemię, pasterz pilnować trzody
przygoda Ikara nie jest ich przygodą, musi się tak skończyć
i nie ma w tym nic, wstrząsającego
że piękny statek płynie dalej do portu przeznaczenia.
– Wiemy, że Ikar zdupił sprawę. Przez własną głupotę – rzekłem.
– Ta historia nie mogła się inaczej skończyć. To było mu pisane. Zresztą kiedyś przy innej okazji cytowałeś mi ostatnie zdanie z tego wiersza.
” …i nie ma w tym nic wstrząsającego, że piękny statek płynie dalej do portu przeznaczenia”.
– Tak. Bo wiele razy to zdanie było mi odpowiedzią na wszystkie pytania. To jedno zdanie potrafiło rozwiązać wiele problemów.
– Ale…?
– Ale co, jeśli wszyscy się mylą?
Pingback: KSIĘŻYC NAD MARZENIAMI | Kominek IN