Powrót do przyszłości
Jeśli chciałbyś dowiedzieć się jak będzie wyglądało twoje życie w przyszłości, leć do Nowego Jorku.
W ciągu ostatnich dni przemierzyłem dziesiątki kilometrów tego miasta. Od górnego Manhattanu po Little Italy, od Queens po Brooklyn. Zobaczyłem i poznałem ludzi, którzy żyją w przyszłości, bo to co dla nich jest codziennością, do naszego kraju dojdzie dopiero za kilka lat.
BRUDAS
Widziałem starszego brodatego mężczyznę w klapkach, który łapczywie zajadal kanapkę na rogu 7 alei. Ubrany w kraciastą koszulę i biale poplamione spodenki. Myślałem – biedak. Stołuje się za 4 dolce, pije lurowatą kawę. Wizerunek jego burzył leżący obok Blackberry. Myślałem – pewnie ukradł. Mężczyzna wyszedł z lokalu. Wsiadł do stojącego tuż pod sklepem samochodu. Było to Lamborghini gallardo.
W Polsce taki człowiek jest śmieciarzem. W Nowym Jorku nawet śmieciarz może okazać się poważnym biznesmenem, który po prostu nie dba o to, w jakim ubiorze wychodzi na śniadanie.
Zresztą nikogo to nie obchodzi. Tylko ja zwróciłem na niego uwagę.
INNY ŚWIAT
Świat Nowego Jorku wyprzedza nasz świat o dekadę. Od kultury jedzenia poza domem, przez elektronikę po zwyczajne codzienne zachowania. Nawet głupie napiwki, które w Polsce daję wtedy, gdy obsługa jest miła, tutaj zostawiam zawsze, bo taki jest zwyczaj. Bez napiwku nie wypada wyjść z kawiarni.
Tutejsi mieszkańcy są mili. Tak mili, ze aż głupio mi się nie uśmiechać do nich. Obcy człowiek kiwnie ci głową, gdy wchodzisz do metra, starsza murzynka mrugnie okiem, gdy staniesz obok niej na przejściu dla pieszych, taksówkarz zawsze do ciebie zagada i nie masz wrażenia, że ten sam tekst sprzedał poprzedniemu klientowi.
Trochę już krajów i kontynentów zwiedziłem, ale tylko w Nowym Jorku od razu poczułem się jak u siebie. Masz wrażenie, że świat zaczyna się właśnie tutaj, tu jest centrum wszystkiego i nawet jeśli jest glośno, brudno, a w metrze biega więcej szczurów niż ludzi, to nie czujesz wstrętu. I czujesz się bezpiecznie. Gliniarze stoją na każdym rogu.
PRZEPADŁ
Jak wiecie miałem tu spotkać Andrzeja. Pod adresem, który dostałem, nikogo nie zastałem ani pierwszego dnia, ani drugiego. Telefon też nie odpowiada, ale może to dlatego, że jeszcze nie wiem jak tu się lokalnie dzwoni. Wysłałem do Drzewmana dziś smsa, aby przez jego rodzinę dowiedział się, gdzie Andrzejek jest. Nie martwcie się, znajdziemy go.
Spotkanie ze znajomą, o której pisałem wam przed paroma tygodniami także okazało się niemożliwe, bo ona mieszka na drugim końcu Stanów, a podróż tam aktualnie nie wchodzi w grę.
Choć już zaczyna mnie ogarniać potrzeba rzucenia się w wir jakiejś przygody, bo wiecie, jak tak patrzy się na tych ludzi, na to wszystko co tu się dzieje to sam się nakręcasz i myślisz sobie „chcę więcej, przecież drugiej szansy mogę nie dostać”.
Bo będąc tutaj z dala od kraju i obserwując tych ludzi masz poczucie, że sam mało znaczysz, świat w ogóle nie wie o twoim istnieniu i być może nigdy się nie dowie. Więc może warto wyjść światu na przeciw.
BLIZNY
W tym miejscu siedziałem tuż po krótkiej rozmowie z bezdomnym nocującym na schodach kościoła św. Tomasza mieszczącego się na 5 alei, gdzie każdego dnia bogaci zostawiają miliony dolarów w sklepach marek, ktorych nawet nie znam.
Bezdomny, którego połowa twarzy nosiła ślady spalenia zagaił mnie o dolara. Dałem mu pięć i zapytałem o jego bliznę, a gdy odruchowo dotknął jej prawą dłonią zauważyłem, że brakuje mu kilku palców.
– Moje blizny są przekleństwem. Mialem wypadek. Wiele miesięcy leżałem w szpitalu, a gdy z niego wyszedłem, nie miałem już ani pracy, ani rodziny.
– Od tego czasu żyjesz na ulicy?
– Spójrz na mnie.
Podwinął nogawkę. Zobaczyłem protezę prawej nogi.
– To był jeden nieszczęśliwy dzień. Zaspałem do pracy. Gdybym nie zaspał, nie byłoby mnie tutaj. Teraz rozumiesz?
Zawsze rozumiałem.
– A gdzie są twoje blizny? – zapytał.
– Staram się nie bawić zapałkami.
– Jestem pewien, że starasz się nie robić o wiele więcej. To dobrze.
Dałem mu piątaka i poszedłem posiedzieć obok Central Parku. Przypomniał mi się Sawat, którego poznaliście w Tajlandii. On mi powiedział, że nasze blizny, obojętne czy te widoczne czy te noszone w sercu, mówią nam kim jesteśmy i gdzie byliśmy.
Ale nie muszą mówić nam gdzie będziemy.
Nie mam blizn. I w tej chwili nie jestem pewien czy powinienem być z tego powodu szczęśliwy.
Pingback: Teksty z wyprawy do USA | Kominek IN
Wydaje mi się że ktoś dawno temu czytał ‚Zieloną milę’ …
bez ,powiedzmy przesadnego,włażenia w dupę,bardzo lubię cię czytać.pisz więcej,pisz dużo.pozdrawiam