PODMUCH ALLAHA   lip16

Tags

Related Posts

PODMUCH ALLAHA

Trzecia część „Wyprawy na Saharę”.

 

 

 

„PRZEZ NIEGO DROGA W MIASTO UTRAPIENIA, PRZEZ NIEGO DROGA W WIEKUISTE MEKI…”

Przemierzalem Afryke szukajac sladow Andrzeja.
Im dalej posuwalismy sie na polnoc tym bardziej czulem jego obecnosc. Mijalismy spalone wioski, miasta, porzucone domy, okradzione karawany, placzace matki z okaleczonymi dziatkami na rekach, martwe ciala na ulicach…

Duch Andrzeja unosil sie intensywniej ilekroc zatrzymywalismy sie w oazach by nacieszyc oczy tamtejsza przyroda. Kogo sie dalo, pytalem o Andrzeja. Ludzie odwracali wzrok, milczeli, rzucali na mnie klatwy, szczuli kotami, a niektorzy rozkladali rece wypowiadajac zaklecia…

Nikt jednak nie przyznal, ze go widzial, nikt nie wymowil jego imienia. Tylko to cierpienie malujace sie na twarzach tubylcow mowilo mi jedno – ON TU BYL.
Ze snu wyrwal mnie sms.
Andrzej! Od niego! Kochany Andrzejek napisal wreszcie do swego Pana!
„Jedziesz powrotna droga?”
„Jade z naszymi szwabami. Zwiedzamy oazy”.
„Dobrze. Rozgladaj sie i szukaj skupu kobiet”.
To mial byc zart? Harem zalozyl? Ktos kupil jego dziewicza dupcie i wystawia na handel czarnuchom?
Prawda okazala sie calkiem banalna.

PODMUCH ALLAHA?

Zatrzymalismy sie cholera wie gdzie.
Pelno kamiennych gor, a pod nimi sklepy i strumyk splywajacy do sztucznego(chyba) jeziorka miedzy skalami. Niemcy jeszcze nie zdazyli na dobre wysiasc z autokaru a jak zwykle zaczeli cykac foty. Przy kazdym znaku, kamieniu, arabie i psim gownie. Cyk, cyk cyk. Ja, ja, jawol!
Zaraz podbiegly do nas dzieci, trzymaly w lapach rozne kamienie, swiecidelka, breloczki i takie dziwne biale skalki z czyms niebieskim w srodku.
– Two dinar!! Zwei dinar! – krzyczeli okrazajac nasza wycieczke.
Ja przeszedlem sie wzdluz sklepow bacznie rozgladajac sie czy aby sie tu przypadkiem Andrzej nie zadokowal i juz mialem wrocic do autobusu, bo nie chcialo mi sie schodzic stromym zboczem na dol, a w oczy rzucil mi sie pewien napis…

(kliknij i powieksz foto)

– O kurwa, Andrzej tu jest! – krzyknalem uradowany – Andrzej. Oni maja tu Andrzeja!
Po czym rzucilem sie na sprzedawce pytajac o napis, wymawiajac boskie imie mojego przyjaciela simpatiko, rece drzaly mi z podniecenia. Arab zlapal sie za glowe, pokazal reka na dol, tam gdzie przed chwila nie chcialo mi sie isc.
Zbieglem szybciej nizby zrobil to Ben Johnson na sterydach, wrzeszczac „Andrzej, chuju!” az wreszcie dojrzalem znajoma postac.
Stal obok kilku ludzi i trzymal cos w rekach.
– Kominek, my friend! – powiedzial usmiechajac sie do mnie. – No nie moglem sie ciebie doczekac.
– Andrzej, co ty trzymasz?
– Kamienie.
– Andrzej, po cholere trzymasz kamienie?
– Sa czescia wielkiego planu. Chodz, baranie, cos ci pokaze.
– Ty zes ten napis wykonal? Jakas laska dala sie kupic? – spytalem w drodze.
– Eee tam. Wszystkie idiotki robia sobie przy tym tylko zdjecia.
Wrocilismy na gore i doszlismy do strumyka. Wszedl do wody, wyciagnal z niej kilka bialych kamyczkow i jeden taki fajny oszlifowany granitowego koloru. Wygladal tak jakos krysztalowo.
– Widzisz to? To zyla zlota. Ja tu jestem od wczoraj i zarobilem na tym gownie wiecej niz dziennie wyciagalismy na Bozym Dmuchnieciu. Pamietasz Kolobrzeg?
Ha! Jakze moglem zapomniec o Bozym Dmuchnieciu, skoro calkiem niedawno pisalem o tym na blogu?
– Andrzej, chcesz mi powiedziec, ze te wszystkie czarnuchy sprzedajace kamienie turystom po dwa euro po prostu wyciagaja je z wody?

– No nie do konca. Oni maja jakies fajne kamyczki, ktos im to przywozi. Ale moje ida jak woda. Zwlaszcza Polakom wszystko wcisne. Moherom mowie, ze po tej ziemi stapal papiez, a mlodym turystom wciskam, ze to gowno jest afrodyzjakiem i trzeba klasc pod lozko. No i u mnie wszystko jest polowe taniej. Chcesz jednego? To dinarka poprosze.
Nie odpowiedzialem na jego oferte, poniewaz dojrzalem, ze zbliza sie do nas grupa pieciu tubylcow i trzech wielbladow.
– Acha, zapomnialem ci powiedziec – rzekl Andrzej. – Oni mnie tu nie lubia, bo im robie konkurencje. Wzialem ich na litosc, oznajmilem, ze bede tylko jeden dzien. No i powiedzialem, ze nie dzialam sam i dzis przyjedzie moj szef. Chyba chca cie poznac..
Rozejrzalem sie. Niedaleko stal policjant. Odetchnalem z ulga. Przynajmniej nie dojdzie do linczu.
Szef bandy zaczal do mnie gadac, wymachiwac rekoma, pokazywac na swoje wielblady. Niesamowicie smieszny i sympatyczny. Od razu go polubilem.
– Alabala, al ala bala lalab al alabalaba lal alabalba!
– Kominek, ja wiem o co chodzi…- rzekl Andrzej.
Ja tez wiedzialem.
Zwykle jak jakas Polka jedzie do arabow to po powrocie mowi, ze wszyscy ja podrywali, a „jeden taki oferowal za mnie nawet 10 wielbladow”. Za moja mame tez oferowali dziesiec. Za Iwonke takze. Nie znam Polki, ktora byla w Afryce i wrocila do kraju nie stykajac sie z taka oferta. Rzecz jasna wszystko w ramach taniego arabskiego podrywu, bo nie sadze, aby jakis tubylec tak drogo wycenial nasze polskie laski.
– Kominek, chyba nie sprzedasz mnie temu kafarowi za marne trzy wielblady? – spytal zmartwiony.
Bog mi swiadkiem, ze bardzo chcialem to zrobic, ale niestety tam sprawa przedstawiala sie nieco inaczej…
– Andrzej, ten czarnuch oferuje mi trzy wielblady… jesli tylko cie stad zabiore albo utopie w tym strumyku.
– I tak zdechniecie na Aids! – krzyknal do nich Andrzej, rzucil kamienie i poszedl obrazony w strone autokaru.
Ja zostalem, troche z nimi pozartowalem, nauczylem sie nowego slowa, ktorego juz nie pamietam, pozdrowilem ich cichym pierdnieciem i tez wrocilem na nasz fotelik usadowiony tuz za Helmutkiem.

Co sie z nim dzialo wczesniej po naszym rozstaniu przy chatce?
Wrocil do tego miasta z koloseum, znalazl swoja torbe, wsiadl do autokaru wiazacego jakichs turystow na safari. Jechali na zachodnia czesc Tunezji. Znudzony podroza w smierdzacym autobusie wysiadl w jednej z oaz i zadomowil sie w niej sprzedajac kamyczki. Wiedzial, ze sie nie miniemy, bo praktycznie wszystkie wycieczki przez Tunezje zahaczaja ciagle o te same oazy, ktorych zreszta jest zaledwie cztery albo piec.
Z czystej zlosliwosci wylaczyl komorke. Chcial, zebym sie martwil. Poprzysiaglem mu zemste i jakem Kominek zapewniam was, ze bedzie to zemsta jaka zapamieta do konca zycia, bo juz wiem co mu zrobie.

Zajechalismy pod wieczor. Zjedlismy kolacje, Andrzej poszedl sie przekimac, a ja udalem sie do Mauro na szisze. Dwa dni bez dyma zle wplywaly na moje samopoczucie. Tak sie zlozylo, ze pod koniec mojej sesji weszla do lokalu kobieta, ktora okazala sie Madame Tunisja. O niej jednak napisalem juz osobna notke, ale wrzuce ja za pare dni jak tylko sie upije i znowu zalegne na plazy pod palmami. Teraz nie mam klimatu do tego. To zamknieta historia i nie straci na aktualnosci.

Nastepnego dnia zbudzilo nas pukanie do drzwi. Cieciu hotelowy. Znowu czegos chcial. Rozejrzalem sie po pokoju. „Tego” nie bylo. Uff.
Otworzylem drzwi i ujrzalem naszego ulubionego kelnera. Dostal od nas na poczatku pobytu 5 dinarow i od tego czasu skakal wokol mnie i Andrzeja ciagle dolewajac kole i pytajac „jak sze masz?”.
– Mister Andrzej?
– Spi.
Ciec podal kartke. „Proszymy na parowoki”.
– Andrzej!
– Czego? – wybelkotal spod koldry – Niech spierdala, przeciez nic nie ukradlem.
– Masz zaproszenie na parowoki. Wiesz cos o tym?
Jak porazony piorunem zerwal sie z lozka, nalozyl klapki i z na wpol otwartymi oczami wybiegl z domu krzyczac „jebancy, kupili parowki”.
W rzeczy samej! Ten hotel jest zajebisty. Oni naprawde sprowadzili tu parowki. Pokrojone w kostke frankurterki byly teraz zmieszane z pokrojonymi cienkimi parowkami. Postaram sie cyknac wam fotke, bo pewnie jak zwykle nie uwierzycie. Parowki niestety okazaly sie nadwyraz niesmaczne. Andrzej bral je do reki, obgryzal skorke i srodek wypluwal.
– Kominek, co dzis robimy? Taka piekna niedziela, a my jemy sniadanie nie majac zadnego planu na dzien.
– Medina.
– Kogo?
– Jedziemy do mediny, baranie.
Oddalony o 10 km od hotelu najwiekszy bazar w Sousse. Typowe arabskie centrum brudu i smrodu. Mieszanka wielu kultur, dom dla wszelkiej masci szumowin, zlodziei, platnych mordercow, ale i nieslychanie klimatyczne miejsce, w ktorym kupisz przyprawy prosto w worka, zywego szczura, rzeznik na twoich oczach zabija swiniaka, a na kazdym kroku czujesz na sobie spojrzenie miejscowych. I nie wiesz, czy chca ci cos sprzedac, czy poderznac gardlo.
– Nareszcie wsrod swoich – stwierdzil Andrzej. – Oni musza nas poznac.
I poznali 😉
Jutro spora fotorelacja oraz filmik z wycieczki do mediny. Poznacie twarze ludzi, z ktorymi nie chcielibyscie miec do czynienia.