POCZEKALNIE SĄ DLA STARYCH DZIADÓW
Ten stary dziad w końcu umarł – pomyślałem sobie przechodząc obok jednego z placu zabaw, na których będąc małym Kominkiem uczyłem się najpierw stawiać babki z piasku.
A później wisieć na trzepaku utrzymując się na nim jedynie splątanymi wokół barierki nogami aż w końcu – będąc dorosłym człowiekiem, czyli mając jakieś 9 lat – biłem rekordy skoków na odległość z liny zawieszonej na jednym z konarów drzewa.
Klepsydra z nazwiskiem starego dziada wisiała na drzewie, które chyba bardzo kochał, bo ilekroć zawieszaliśmy na nim linę, on ją ucinął. Nigdy nie przyłapaliśmy go na gorącym uczynku. Stary dziad umarł w wieku 98 lat, a że starym dziadem był zawsze, oceniam, że co najmniej 3 pokolenia dzieciaków użerały się z jego terrorystyczną działalnością.
Na placu zabaw, na którym niegdyś wieczorami było tłumnie, dziś spotkałem tylko dwie małe dziewczynki.
Czy bawiły się w piaskownicy? Skakały prze gumę? Popisywały jak się zjeżdża tyłem ze zjeżdżalni albo na huśtawce bują ją „do odbitki”?
Nie.
Dwie dziewczynki siedziały sobie na ławeczce i bawiły komórką.
Tak sobie myślę, że gdyby zaorać place zabaw i postawić na nicih hot spoty – dzieci byłyby szczęśliwsze, tak jak my byliśmy kiedyś szczęśliwi, gdy odmalowywano nam barierki, na których siadaliśmy i godzinami rozprawialiśmy o tym, kto ma lepsze resoraki albo lepiej gra w kapsle.
Swoją drogą – nigdy nie lubiłem kapsli. Ja nie wiem jak można było w to grać. Przecież po kilkudziesięciu strzałach paznokcie tak dziwnie bolały.
Za to w chowanego zawsze byłem gotów. Jakoś tak udawało mi się zawsze dobrze ukryć (czasami po prostu biegłem do domu na obiad), że znalezienie mnie graniczyło z cudem.
Dwie dziewczynki wychodzące na podwórko by pobawić się telefonem przypomniały mi o wczorajszej sytuacji. Jakoś tak po północy dotarłem do zapomnianego miasta na północy kraju. Mój pociąg się spóźnił, a ten, na który miałem się przesiąść nie poczekał na Kominka i se pojechał.
Wszedłem najpierw do baru i nim podszedłem do lady, zaczepił mnie jegomość
– KIerrrowniku….
– Spieprzaj.
– Ja nie chcę pieniędzy…
– Ja też nie. Odchodzisz.
– Ale…
– Ej! Odchodzisz. Teraz.
– Ale… ma pan może jakieś jedzenie?
– Czy ja wyglądam jakbym nosił ze sobą tobołek z żarciem?
– A pindziesiont zgroszy chociaż…
W tym momecie zaczęły schodzić się inne karaluchy dworcowe. Zamówiłem kolę i wyszedłem.
Dotarłem do poczekalni i zrozumiałem, dlaczego nigdy w życiu nie siadam w poczekalniach dworcowych. Brud, smród, gówno. Jak można w ogóle czekać na pociąg w poczekalni? To jest takie tanie polaczkowanie. Tani polaczek woli siedzieć w chlewie obok zapijaczonych karaluchów niż wydać nędzne 5 zł na kawę w barze bistro albo nieco więcej na dobrą kawę na mieście.
I siedzą…. Nic nie robią, bo przeciętny Polak nie czyta książęk, nie ma swojego laptopa, nie rozumie gazeta, a telefon służy mu wyłącznie do dzwonienia.
Patrząc na dziewczynki na placu zabaw, pomyślałem sobie, że może to smutny widok – wolą telefon niż zjeżdżalnię, ale jakże optymistyczny – one są już z pokolenia, które nie siedzi w poczekalniach dworcowych z miną człowieka skazanego na niebyt. Poczekalnie są dla starych dziadów, co nie?
Polecam poczekalnie autobusowe na Podkarpaciu. Szkoda tam czasu na czytanie, bo sama obserwacja ludzi to niezła rozrywka. Z jednej poczekalni można zebrać materiał na całą książkę.