Nowy Orlean
Gdzieś o czwartej nad ranem nad śpiącą Touluse Street w Nowym Orleanie rozległ się krzyk. Mój krzyk.
– Andrzeeeeeeeeeeeeeeej!
Pobudziłem wszystkie rodziny, dwa konie stojące pod moim balkonem, a zwłaszcza Andrzeja, który wybiegł na balkon w samym biustonoszu i stanął jak wryty.
– Ko…Komi….jesuuuu, co to?
– Dziecko.
– O rany.
– Złaź tu na dół. Weź swój telefon i pięć dolarów.
– Co?
– Teraz!
Tak, Andrzej z pewnością mógł być bardzo zdziwiony widokiem mnie trzymającego na rękach dziecko. Jeszcze bardziej zapewne był zdziwiony, gdy zszedł na dół i zobaczył kobietę.
– Poznajcie się. Andrzej, to jest Megan. Megan, Andrzej.
– Ale ona jest czarna!
– To chyba nasz najmniejszy problem. Dziecko zaraz się przebudzi. Znasz się na dzieciach?
RANEK
(kilkanaście godzin wcześniej)
To mógł być naprawdę dobry dzień. Wszystko zaczęło się jeszcze rano. Andrzej też wstał w dobrym humorze, nawet przepuścił kobietę w windzie, choć pewnie tylko dlatego, że wychodziła na innym piętrze niż my. Swój drogocenny mocz oddał siadając na toaletę. Być może dlatego, że to była toaleta dla niepełnosprawnych i nisko umieszczony kibel pochlapałby mu spodenki. Swoją drogą – zawsze zastanawiało mnie, dlaczego ludzie nie wchodzą do toalet dla niepełnosprawnych, przecież one zwykle są puste. Jak przyjedzie jakiś kaleka to zawsze może sobie poczekać na swoją kolej.
Lot do Nowego Orleanu także był ciekawy. Usiedliśmy obok takiego jednego pana, którego żona siedziała za nami. Nie daliśmy się namówić na zmianę miejsc, bo jesteśmy z Andrzejem nierozłączni. To chyba bardzo ucieszyło pana, bo przez całą drogę rozmawiał na czacie z jakąś dupą, wyznawał jej miłość i z całą pewnością nie byłą to jego żona, bo w tym czasie smacznie spała.
Andrzej oczywiście nie mógł przepuścić okazji i przy wychodzeniu z samolotu zapytał ją, czy zna jakąś Katie, bo mąż chyba kręci na boku. Podziękowała za tę informację. Ze szczęścia łzy napłynęły jej do oczu.
Tak. Wszystko, co robił Andrzej, było dobre.
NOWY ORLEAN
Przywitał nas cudowną pogodą i przepięknym smrodem ciągnącym się na wszystkich ulicach. Hotel właściwie to wybraliśmy całkiem przypadkowo. Cena była niezbyt wysoka, w środku ponoć miała być kuchnia i balkon. I faktycznie był. W zestawie z zachlanym sąsiadem z pokoju obok, który wyglądał, jakby leżał tam od czasu huraganu Katrina. W kuchni zaś była kuchenka mikrofalowa z drobnym defektem – kabel miał pół metra, a wtyczka od kontaktu była w łazience.
– Idę po coś do picia – powiedziałem do Andrzeja i to był ostatni raz jak się widzieliśmy aż do nocy, gdy stanąłem pod oknem naszego hotelu.
OLŚNIENIE
Zastanawiałem się, dlaczego Anita nie pisała do mnie od ponad miesiąca. Przecież wiedziała, że jestem w Stanach i ostatnią wiadomość, jaką miałem od niej to, żebym ją odwiedził, jeśli będę w San Antonio.
Olśniło mnie w sklepie, gdy jakiś gówniarz przede mną kupował papierosy, a sprzedawczyni poprosiła go o dowód osobisty.
Jasna cholera! Przecież ja nie sprawdziłem maila! Nie pisalem do niej ze swojego kominkowego, tylko z prywatnego, w dodatku takiego, który mam od 10 lat i który ona znała. Kompletnie zapomniałem o tym mailu.
Pobiegłem do pobliskiego Starbucksa, połączyłem się z siecią i oczywiście w skrzynce znalazłem 4 maile od niej. W tym także będące odpowiedzią na moje pisane ze stanów z jeszcze innego adresu. Widocznie nie nauczyła się obsługiwać funkcji „odpowiedz nadawcy”. Nieważne.
Poinformowała mnie w nich nawet, że wylatuje do Nowego Orleanu na parę dni. Czyli pamiętała. To dobrze. To nawet bardzo dobrze, bo skoro chciała się spotkać, to może to spotkanie nie byłoby takie złe jak się obawiałem.
WIELE LAT WCZEŚNIEJ
A miałem czego się obawiać.
Tak może w telegraficznym skrócie – byli my kiedyś razem. Ona niestety miała bardzo przechlapane w domu i przez całe liceum marzyła tylko o jednym – wynieść się z miasta daleko od ojca. Się tak złożyło, że poznała mnie. Związek kwitł w najlepsze, ja jeszcze niepełnoletni, ona dwa (albo trzy?) lata starsza.
Wybierała się na studia do Poznania, ale opcja mieszkania w akademikach nie wchodziła w grę. Nie ten typ kobiety, która by zniosła ten klimat. No to zaczęliśmy kombinować, że się przeprowadzę razem z nią. Nawet sobie szkołę dokończę w Poznaniu i będzie super. Żyliśmy tak tym pomysłem kilka miesięcy, zaczęły się przygotowania, złożyła papiery, dostała się na uczelnię, nawet mieszkanie znaleźliśmy, wpłaciła kaucję. Spędziliśmy tam dwie noce. To było naprawdę fajne lato.
I tak w połowie lata, kiedy już prawie wszystko było dopięte na ostatni guzik, a ja miałem składać papiery do nowej szkoły, kiedy ona pozamykała już wszystkie swoje sprawy i nawet zwolniła się z pracy, bo musiała dać miesięczne wypowiedzenie, zdobyłem się na odwagę i wyznałem jej, że nic z tego.
Odchodzę.
Powiedzieć, że zawalił się jej świat to mało, bo nie miałaby tam z kim mieszkać, ciężko byłoby jej płacić samej za mieszkanie (ja dorabiałem pisząc artykuły) i generalnie wszystko się rozwaliło. O studiowaniu musiała zapomnieć. O dalszym życiu w tym samym mieście także, bo z ojcem miała tak popaprany kontakt, że częściej pomieszkiwała u koleżanki, aby tylko go nie widzieć. Wszystkie marzenia zderzyły się z brutalną rzeczywistością i pod koniec sierpnia zdecydowała się wyemigrować do Stanów do rodziny, bo po prostu nie miała innego wyjścia
Z tego co wiem nigdy już nic nie studiowała, a do Polski przylatywała raz na rok, może nawet rzadziej. Ja ostatni raz ją widziałem jakoś na początku tego stulecia. Nigdy nie przeprosiłem, nigdy nawet nie starałem się jej pomóc. Właściwie to nigdy nawet nie poczuwałem się do winy. No co, młody byłem. Zaraz poznałem inną kobietę.
Ale sentyment pozostał, bo to była taka pierwsza, z którą były – no wiecie – poważne plany.
Zatem miałem mieć prawo do obaw o jej reakcję. W końcu w dziurze zwanej San Antonio wylądowała tylko dlatego, że przez wiele miesięcy zwodziłem ją wspólną przyszłością, której nigdy miało nie być. Nie miałem pojęcia jak teraz żyje. Na szczęście ona ma pojęcie tylko o tym co u mnie prywatnie się działo przez ostatnie lata, Kominka nie kojarzy w ogóle, dlatego mogę o tym pisać:)
ANITA
Prosto ze Starbucksa pobiegłem pod jej adres, bo na mapie okazało się, że to zaledwie kilka przecznic dalej.
Cały w nerwach zapukałem do jej mieszkania. Otworzyła ona. Ominęło mnie tłumaczenie, co ja jestem i skąd.
– O rany… ale ty się postarzałeś! Co się stało z twoimi włosami?!
Nie zastrzeliła mnie na dzień dobry. To dobrze. Ale co teraz? Właściwie to co ja tu w ogóle robię? I zaraz po tym kolejna myśl – nie będzie bzykania. Za gruba, za brzydka i jednak za stara.
– Zapomniałem wziąć z pokoju czapki.
– Nie bzykniesz mnie.
– Wcale nie miałem zamiaru.
– Nie pierdol. Byłam z tobą 5 miesięcy i wiem co sobie myślisz, gdy masz kobietę pół metra o swojego małego.
– Zmieniłem się.
– Tym lepiej dla ciebie. A teraz właź. Mamy do pogadania.
– To ja może cię tak na wejściu przeproszę, damy se po razie i chodźmy na kawę?
– Nie.
Jednak zastrzeli?
– Najpierw to ja cię przeproszę. No właź, a nie stoisz jak kołek.
Co działo się dalej i jak to się stało, że jakieś 13 godzin później stałem pod moim hotelem z dzieckiem na ręku i panią Megan, to ja wam opowiem w kolejnym odcinku.
Pingback: Teksty z wyprawy do USA | Kominek IN