NOC NA PUSTYNI   lip16

Tags

Related Posts

NOC NA PUSTYNI

Czesc druga „Wyprawy na Sahare”

 

AFRYKA DZIKA DAWNO ODKRYTA, CHALUPY WELCOME TO…

Komercja to fajne slowo, lubie je, poniewaz nie ma dla mnie pejoratywnego znaczenia. Czasami jednak komercja bywa irytujaca. Zwlaszcza komercja w Afryce.
Niby dzicz, niby araby i murzyni, niby chaty z piachu z dala od cywilizacji, wielblady, beduini, natura i ogolne wrazenie, ze jest sie w innym swiecie.
Niby, niby, niby.
Na kazdym przystanku utwierdzalem sie w przekonaniu, ze wszystko tu jest komercja, ze nie ma tu nic naturalnego. Liczylem, ze wielblady na Saharze beda inne, ale gdzie tam panie! Zajechalismy na te pustynie ok. 16.00, wychodzimy z autobusu, szwaby robia wielkie „wow” bo zobaczyli troche piachu i jakiegos czarnucha w turbanie, a nieco dalej… parking z wielbladow-taksowek.


Podchodzisz, placisz, wsiadasz i jedziesz.

Nie powiem – fajnie sie jedzie, uwielbiam wielblady, kiedys se takiego kupie, ale widzac jak to wszystko jest skomercjalizowane, schematyczne i nastawione wylacznie na zysk, ma sie ochote jebac te Afryke w dupe i ogladac te wszystkie zwierzeta w warszawskim Zoo. Wrazenia podobne.
Jadac tak na zwierzaku, pomyslalem o sw.p. Andrzeju, ktorego nie ma juz ze mna.
On tak bardzo chcial przebic scyzorykiem garb wielblada i przekonac sie, czy rzeczywiscie wyplynie z niego woda 🙁

KU PRZYGODZIE

Wycieczka zakonczyla sie we albo niedalaleko wspomnianego wczesniej Douz. Niemcy wsiedli do jakichs busow i pojechali do hotelu. Podszedlem do taksowki stojacej niedaleko baru.
– Wywiez mnie na prawdziwa pustynie. Zadnych ludzi, zadnych sprzedawcow, domow. Chce poznac prawdziwa Sahare, a nie to komercyjne gowno, jakim karmicie turystow.
– Nie nie! Ja do wiezienia isc. Sahara niebezpieczna.
Dalem mu do lapy 80 dinarow, czyli rownowartosc jego tygodniowego zarobku (srednia w Tunezji do 300 dinarow)
– Albo zrobisz to ty albo poprosze kogos innego.
– Gdzie ja cie wywiezc?
– Sahara, baranie. Zostaw mnie w miejscu oddalonym o pol dnia drogi od Douz.
– Noc na Sahara niebezpieczna! Ty zostan w hotel. W nocy na Sahara nikt nie chodzic.
100 dinarow przekonalo Naziiira (tak sie wymawia). Jechalismy dosyc dlugo jakas piaszczysta droga. W koncu zatrzymal sie, wskazal palcem na lewo.
– Isc tam. Tam Doux. Ale ty mozesz nie dojsc. Sahara niebezpieczna w nocy.
Wysiadlem i pozegnalem kierowce.

NOC NA PUSTYNI

W tym miejscu napisalem, ze wrzuce nagranie glosowe i nie bede przynudzal opisem moich przezyc. Nagranie wrzucilem, wiec niewiele mam do dodania.
Patrzac na przygode z perspektywy czasu nie zaluje, ale nie polecam wam w pojedynke wybierac sie na Sahare w nocy. Ta pustynia jest dziwna, idac przez ten piach wrecz slyszysz glosy tych, ktorych pochlonela i myslisz tylko o tym, kiedy zaczniesz slabnac, bo chodzenie jest bardzo meczace. Trudno mi sobie wyobrazic, ze mozna tak isc po nim przez caly dzien i nie pasc.

Galeria pustynnych i oazowych robaczkow:


JAK WYKIWALEM ARABOW
Przeczytajcie uwaznie i sprobujcie powtorzyc ten numer jak sami wyjedziecie sobie na wakacje;)

Jakies pol godziny, moze wczesniej, od momentu ostatniego nagrania wyszedlem znowu na pustynie i po prawej zobaczylem swiatla Douz. Kolejna czesc mojej przygody zostala zaplanowana jeszcze w naszym hotelu w Sousse. Wiedzialem, jak mozna wejsc do naszego hotelu nie bedac gosciem i korzystac z jego dobrodziejstw. Arabowie sa bardzo czujni, latwo zapamietuja twarze, ale sa takze bardzo podatni na podstawowe zagrywki socjotechniczne i wtedy sie gubia.

Bez problemu przeszedlem przez murowane ogrodzenie, w czym bardzo pomogla mi taczka stojaca nieopodal. Znalazlem sie na terenie hotelu, znowu wsrod ciemnosci i palm. Pewnym krokiem udalem sie w strone budynku, minalem porozkladane krzesla, basen i zgodnie z planem nadzialem sie na straznika.
– Hej, ty! – krzyknalem do niego ufajac, ze choc troche zna angielski. – Lubisz swoja prace?
– Tak, tak, moj przyjacielu. Dobrze tu. Skad pochodzisz?
– W Tunezji bezrobocie wynosi 48 proc. Wiesz o tym? – kontynuowalem tonem wkurwionego czlowiak.
– Tak, tak. Niestety.
– To jesli nie chcesz powiekszyc statystyk, dawaj mi tu wlasciciela hotelu, bo mam zastrzezenia do waszej pracy, obywatelu.
Arab zrobil wielkie oczy, co nie powinno dziwic, bo chyba nie czesto ktos pyta o wlasciciela hotelu o 2 w nocy.
– Problem? Jaki problem?
– Nie moge spac przez wasze pieprzone robactwo w pokojach. Co to za standard? To ma byc hotel? Jak sie nazywasz?
– Och, problemo, chodz moj przyjacielu. (charakterystyczny zwrot w Tunezji: come, my friend oraz „how are you my friend”. Slyszy sie to bardzo czesto, zwlaszcza gdy zaczepia cie obcy, hehe).
Idac do recepcji uslyszalem, jak dwoch dziadkow siedzacych na fotelach gada po francusku.
Recepcja.
Dwa palanty. Jeden gruby – wygladal na „waznego”, drugi taki pipowaty, chuderlawy, typ faceta cale zycie pochylajacego pokornie glowe.
– Zaplacilem za hotel, a nie ogrod botaniczny z legionem karaluchow! – krzyknalem do grubego. – Gdzie jest wlasciciel tego burdelu?
– Spik Frencz?
– Tak, kurwa, frencz! Jestem tu z wycieczka – i wskazalem palcem na dwoch dziadkow.
Nie przemyslalem tego, bo recepcjonista zaczal do mnie po francusku gadac, a ja po francusku nawet nie potrafilbym sie wysmarkac.
– Twoj francuski jest do dupy – powiedzialem do niego z wyrzutem. – Mow do mnie po angielsku.
Udalo sie. Recepcjonista rozpoczal litanie przeprosin. Zaproponowal zamiane pokoju, na co nie moglem sie zgodzic, bo nawet nie wiedzialem jaki numer moglby miec „moj” obecny pokoj.
– Wyjezdzam stad z samego rana, zostawcie mnie w spokoju – rzeklem machajac zrezygnowany reka i odchdzac zadalem jeszcze jedno pytanie – O ktorej tu macie sniadania?
– For ej em, maj frend.
A to mnie zaskoczylo. Sniadnia o 4 rano? Okazalo sie, ze tak wczesnie, poniewaz wiekszosc wycieczek dokujacych tutaj w Douz jest przelotem. Przyjezdzaja wieczorem, a wstaja o 4 rano i wyjezdzaja, zeby zalapac sie na wschod slonca na pustyni.
Odszedlem i zaczalem krazyc po hotelu. Znalazlem zaaaaaaaaajebisty basen z podgrzewana woda i maly wodospadem. Byl otoczony marmurem, ale pod golym niebem. Wykapalem sie, ale po wyjsciu z wody bylo tak zimno, ze myslalem iz sobie jaja odmroze. Mowie wam, niesamowity klimat taka goraca kapiel pod golym niebem. Poczulem sie jak ta dziwka Kleopatra.
Wrocilem do recepcji.
– Jestem dziennikarzem, musze napisac artykul do mojej redakcji przed odjazdem. Macie tu internet?
– O nie nie, tylko dla pracownikow.
10 dinarow wystarczylo, abym usiadl i przeczekal noc piszac wam te notke. Musze powoli konczyc, bo zaraz sniadanie, na ktore sobie spokojnie wejde. Pozniej zlapie jakies taksi i poszukam mojej szwabskiej wycieczki, za ktora tak bardzo sie juz stesknilem.
Ciekaw tylko jestem czy do tego czasu hotelowe czarnuchy sie skapna, ze nie jestem ich gosciem. Za taki numer pewnie poznalbym smak arabskiego aresztu.
To tyle. Czeka mnie ciezki dzien. Musze odnalezc Andrzejka.

Koniec czesci drugiej.


Powieksz mape, aby obejrzec plan wyprawy na Sahare.

W kolejnym odcinku oprocz relacji z poszukiwan Andrzeja postaram sie zmiescic relacje z sobotnio-niedzielnej nocy w hotelu, do ktorego udalo mi sie wrocic.
A dzialo sie sporo, bowiem Mauro przedstawil mi Madame Tunisja, ktora „przypadkowo” znalazla sie w naszym hotelu. To bylo bardzo dlugie i interesujace spotkanie. Ciagle nie mam kiedy wam dopowiedziec szczegolow romansu Andrzeja, bo w autobusie sporo mi powiedzial, ale i nie pale sie do tego, bo nawet gdyby w polowie nie klamal to i tak nie brzmialby wiarygodnie. Takie historie sie nie zdarzaja, a juz na pewno nie Andrzejom.
Poza tym jutro zamieszcze dwuminutowe nagranie filmowe, ktore dla wielu z was bedzie przelomowe. Nadszedl czas, abym wyjawil wam pewna straszna prawde.