Continue Reading"/>

Miasto aniołów

Prawie dwa lata minęły od ostatniego tekstu z wyprawy, na której był ze mną Andrzej. Ostatnim razem byliśmy w Meksyku i nawet przez myśl wtedy nam nie przeszło, że kolejny raz będę opisywał wam nasze dzieje z Los Angeles.

 

MILION DOLARÓW!
(kilka godzin temu…)

– Myślisz, że dadzą nam za to milion dolarów? – zapytał Andrzej patrząc się na laptopa z otwartym filmem nagranym w hotelu moją ukrytą kamerą.

– Myślę, że równie dobrze mogą kazać nam się pieprzyć.

– Ja chcę za to milion dolarów.

– Cicho, idzie.

Koreański manager hotelu podszedł do biurka recepcji, szeroko uśmiechnął do nas pokazując, że żółtkiem jest nie tylko z nazwy, ale także koloru uzębienia.

– Widzisz, Andrzej, też tak będziesz wyglądał, jeśli nie przestaniesz myć zębów gumami do życia.

– Ktoś, kto wymyślił program do usuwania czerwonych oczu ze zdjęć, zarobiłby miliony, gdyby wymyślił program do usuwania żółtych zębów. Za ten milion dolarów ja…

– Cicho teraz. Pokażmy mu co mamy.

Włączyłem film.

Koreańczyk w skupieniu go obejrzał. Nawet powieka mu nie drgnęła.

Włączyłem mu drugi film.

Koreańczyk w skupieniu go obejrzał. Nawet powieka mu nie drgnęła.

– To jest nielegalne – odparł.

– Będzie pan mógł napisać to w komentarzach, gdy już wrzucimy to na youtube.

– Mhm… Czego państwa ode mnie oczekują?

– Milion dolców! – wyrwał się Andrzej.

Koreańczykowi drgnęła powieka i spojrzał na mnie, jakby chciał dać do zrozumienia, że on z Andrzejem już gadać nie będzie.

– Oczekujemy ciekawej oferty w zamian za milczenie – rzekłem robiąc poważną minę.

– Proszę dać mi 15 minut.

20 minut później byliśmy w pokoju i pakowaliśmy swoje rzeczy. Milczeliśmy, choć mógłbym przysiąc, że Andrzejowi też się robiło mokro w majtkach na myśl o tym, co nas czeka wieczorem.

Andrzej na chwilę przystanął i zadumał się patrząc przez okno na słynny napis HOLLYWOOD.

– Wiesz, Tomku, jak kiedyś będziemy wspominać „a pamiętasz, jaki numer zrobiliśmy w hotelu”, to to się właśnie teraz dzieje?

– Andrzej, pakuj się, bo zmienią zdanie. Samolot czeka. Uwierzę w to dopiero jak będziemy w powietrzu.

– Czeka na nas świat… Znowu czuję, że żyję.

Nie polecieliśmy jeszcze tego dnia, choć tekst zacząłem pisać na lotnisku, ale musieliśmy zmienić hotel 🙂

TRZY DNI WCZEŚNIEJ…

KOREATOWN

Los Angeles przywitało mnie upałami, jakich nie pamiętali nawet najstarsi Indianie. Ludzie topnieli na ulicach, ulice topniały pod ludźmi, słońce było wszędzie, nawet tam, gdzie był cień, wchodziło w każdą dziurę. Bez wazeliny.

Klimatyzowana taksówka byłą moim wybawieniem.

– Do Andrzeja! – rzuciłem kierowcy na przywitanie pokazując mu adres. – Ile to mnie będzie kosztowało?

– Trudno powiedzieć.

– Może być. Jedź.

Andrzej mieszkał w Koreatown w samym centrum Miasta Aniołów. Jak sama nazwa wskazuje, każdy mieszkaniec tej dzielnicy musiał legitymować się skośnymi oczami, żółtą skórą, małym automatycznym aparatem i ryżem.

– Pan se kupi ciemne okulary i jakiś krawat. Trzeba umieć wtopić się w tłum chinoli – doradził mi taksówkarz – Wieczorami gwałcą obcych.

– A kolor skóry na żółty też mam przefarbować?

– Nie. Wystarczy sikać pod wiatr.

Uboższy o 60 dolarów wyszedłem z taksówki i udałem się do recpecji budynku, który mienił się hotelem, ale przypominał 20-piętrowy dom spokojnej starości. Na drodze o długości 20 metrów minąłem sześciu Korańczyków, dwunastu Koreańczyków, cztery Koreanki. I jeszcze trzech Koreańczyków. Zróżnicowanie etniczne na poziomie podziemi Dworca Centralnego w Warszawie. Każdy wyglądał tak samo.

Dwóch z nich oferowało mi przyjaźń. Jeden za 10 dolarów o ile kupię od niego pocztówkę, drugi za 50 dolarów o ile zapukam do jego pokoju ubrany w strój policjanta.

ON, ANDRZEJ

Andrzej żył biednie, ale napiszę, że w skrajnej nędzy, aby dodać nieco tragizmu do jego położenia. Przebywał w LA od kilku tygodni, mieszkał w skromnym pokoju. Miał tylko jedną łazienkę, jedno wielkie łóżko i … aż serce boli gdy to piszę… zaledwie 32-calowy telewizor.

Sami widzicie, że moje obecne warunki mieszkaniowe w niczym nie przypominają luksusów z Miami…:-)

Po bladej skórze resztkach jedzenia z Nowego Jorku wnioskowałem, że mało wychodził poza granice dzielnicy.

– Wiedziałeś, że się spotkamy w USA? – zapytałem.

– Od rozmowy w Tajlandii, gdy powiedziałem ci, że tu lecę.

W istocie tak było. Po powrocie z Tajlandii byłem pewien, że Stany będą kolejnym celem, ale nie miałem pojęcia jak ten cel zrealizować. Kto oglądał wywiad na kominek.tv przed odlotem, ten zna kulisy współpracy z Burger Kingiem. Jej początkiem była zwyczajna prywatna rozmowa na kawie z Anią z BK i jakoś to się dalej potoczyło.

Pomyślałem, że może najwyższy czas powiedzieć Andrzejowi o blogu i o tym, że opisywałem wszystkie nasze wyprawy i że dawniej miał więcej fanek niż ja i w ogóle jest legendą bloga.

– Andrzej, muszę ci coś powiedzieć.

– Później. Weź się wypakuj i zaproś mnie na obiad.

– Dobra.

– Andrzej! – krzyknąłem z przerażenia pochylając się nad pościelą. Od zapluskwionego Nowego Jorku mam fobię pluskiew (czy pluskw?). Pokoje z pluskwami można było rozpoznać po małych czarnych kupkach na prześcieradłach.

– Czego?

– Czy ty masz pluskwy?

Pochylił się nad pościelą.

– Ee, nie sądzę.

– Więc to jest?

– To chyba moje kłaczki z pępka. Lubię je wydłubywać. Albo…

– Luz. Śpię na podłodze.

– Nie radzę.

Na podłodze było wiele dziwnych plam po płynach, których pochodzenie mogło być w jelitach lub żołądku.

– To nie moje. Ja tu nie rzygam, ale nocami roznoszą się odgłosy z innych pokoi. Tutejsze jedzenie jest takie se. Ale za to mamy widok na napis Hollywood. Fajnie, co?

Ciężko było mi ten napis dostrzec, ale faktycznie był tam gdzieś.

– Byłeś tam?

– Nie, przecież razem mieliśmy tamto miejsce obsikać, pamiętasz?

– Czy ty w ogóle byłeś już w mieście? Jak długo tu mieszkasz?

– Parę tygodni. Raz byłem w Beverly Hills 90 210. Ale tam nie jest jak na filmach i ci aktorzy tam nie mieszkają.

– Ubieraj się. Idziemy na aleję gwiazd. Potrzymasz mi kamerę.

– Cho najpierw na dach. Pokażę ci jaki fajny mają tu widok. Lubię tam siadać.

Wsiedliśmy do windy i doznałem szoku. Stał w niej człowiek. Też jechał na górę. I on nie był Koreańczykiem! To chyba sen. Czyżbyśmy napotkali ostatniego żyjącego Amerykanina w Los Angeles?

Niestety nie. Okularki w ciemnych oprawkach, garniak, zapach Old Spice, blond fryz i piegi ani chybi świadczyły o tym, że delikwent jest Niemcem. Cóż, trudno. Przed wejściem do kabiny uraczyliśmy go hitlerowskim pozdrowieniem. Nie odwzajemnił. Dziwak.

Ciszę jazdy na dach przerywało tylko pociąganie nosem. Andrzej miał katar. Andrzej nie używa chusteczek.

ROZMOWY O ŻYCIU NA DOLE

Widok rzeczywiście był wspaniały. Los Angeles to ogromne miasto, które zdaje się nie mieć granic. Można tu mieszkać całe życie i nie zobaczyć wszystkich dzielnic.

– Piękne, co?

– Andrzej, a pamiętasz jak 10 lat temu siedzieliśmy na plaży i marzyliśmy, aby tu być? No i zobacz, jesteśmy.

– Stany uzmysłowiły mi, jakie małe mam znaczenie. Zobacz tam na dole toczy się życie, każdy z nich ma swoje problemy, swoje radości, plany i obawy. Tak jak oni nie mają dla nas żadnego znaczenia, tak i my dla nich nie mamy. Jesteśmy nikim.

– Tam na dole może i tak, bo tu mieszkają sami Azjaci, ale spójrz na te wzgórza. Beverly Hills. Tam mieszkają ci, którzy coś znaczą. Po nich coś zostanie. Nie wybierali takiego życia, ono ich wybrało. Znaleźli się w odpowiednim miejscu w odpowiedniej porze. Szanse na takie życie, jakie oni mają, my mamy znikome, ale…

– … przynajmniej nie jesteśmy czarni.

– Andrzej, czy tobie coś tutaj sypią do wody? Ty nie byłeś wcześniej taki sentymentalny.

– Tak se myślałem, wiesz, 100 lat temu mój prapradziadek i praprababcia poznali się, pokochali, spędzali ze sobą czas, rozmawiali, planowali, płodzili dzieci, które potem płodziły kolejne dzieci aż ja się urodziłem. Przeraziło mnie, że nic o nich nie wiem, ich życie nie miało żadnego znaczenia dla przyszłości. To, co przeżyli razem, pozostało na zawsze zapomniane i już nikt nigdy nie dowie się, co moją praprababcię wkurzało w prapradziadku, za co go kochała i czy lubił spać w skarpetkach. Jeśli kiedyś będę miał dzieci i one będą miały dzieci, a dzieci będą miały swoje dzieci, to jak myślisz, czy one będą wiedziały, że ich prapradziadek Andrzej stał na dachu hotelu w Los Angeles i zastanawiał się, jakie będą miały życie i czy będą w ogóle wiedziały o moim istnieniu?

Mówił, a zachodzące słońce odbijało się na jego twarzy, włosy powiewały na wietrze i w ogóle było tak jakby cały świat w milczeniu słuchał Andrzeja, bo nawet tam na dole Koreańce zatrzymywali się na chodnikach i patrzyli w górę. Dokładnie nas nas. Niektórzy nam machali, inni robili zdjęcia komórkami.

– Andrzej, oni chyba myślą, że będziemy skakać.

– Wiem, wiem. Za 5 minut usłyszysz ryk syren strażackich. Zawsze to samo. Nigdy nie dadzą mi w spokoju posiedzieć.

W windzie napotkaliśmy pokojówkę. Serdecznie się do nas uśmiechnęła. Fałszywie. Dzień później postanowiła iść z nami na wojnę, a dwa dni później straciła przez nas pracę, czego wcale nie żałujemy. Jak do tego doszło, zobaczycie na filmie i opowiem wam kolejnym razem i wrzucę trochę więcej zdjęć. Filmy będą na Facebooku.

A tymczasem idę sprawdzić, dlaczego Andrzej, który poszedł tylko na siku, od 20 minut nie wychodzi z kibla.

Buzi!

 

 

 

Komentarze

  1. Maciek Kielar 14.08.2011 23:44

    Można gdzieś znaleźć te filmy z rzeczoną pokojówką? Bom ciekaw.

  2. Pingback: Teksty z wyprawy do USA | Kominek IN

  3. const. 02.05.2012 05:33

    jesus maria borze, święty Anszej ten film własnymi rękoma nagrywał! ze mnie świeża czytelniczka w sumie. dopiero od roku jakoś tu jestem, więc do starej gwardii nie należę a teksty z wypraw zaczęłam czytać całkiem niedawno, ale Kominie drogi – rozumiem w pełni znaczenie kultu świętego Anszeja i zaliczam się w poczet wiernych wyznawców. alabala!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Connect with Facebook

*

Możesz użyć następujących tagów oraz atrybutów HTML-a: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <strike> <strong>