Łowcy duchów
Wtorek. Dzień szósty. Około 9 rano.
Nie zamknąłem balkonu na noc. Po czerwonych śladach na całym ciele wywnioskowałem, że komary zrobiły sobie na mnie noc długich noży. Odwdzięczyłem im się rzezią niewiniątek. Laczkiem wybiłem wszystko, co na ścianach leczyło porannego kaca. Oszczędziłem tylko kobiety i dzieci. Teoretycznie. Dostały 2 minuty na ucieczkę przez włączony klimatyzator. Ufam, że historycy potraktują to zdarzenie jako masowe samobójstwo.
HOLY SHIT!
Gdy już opadł bitewny kurz, słońce wyszło zza wzgórz i działy się te wszystkie bzdury, które na filmach dzieją się po wielkich bitwach, rozległ się w hotelu krzyk. Krzyczały dzieci, ich matki, matki ich matek i ich dzieci.
Wybiegłem na korytarz zobaczyć co się dzieje. Ludzie biegli w stronę wyjścia awaryjnego. Ruszyłem za tłumem.
Gdy dobiegłem na miejsce, a wszyscy gonili na basen, zobaczyłem nad nim jeszcze większy tłum. Patrzyli się w wodę. Kobiety płakały, zasłaniały oczy dzieciom, ochrona prosiła, aby się rozejść, bo nie ma na co patrzeć.
Musiałem dowiedzieć się, co tam się stało.
– Jestem lekarzem, przepuście mnie – krzyczałem przepychając się przez zebranych – Jestem lekarzem, z drogi won!
Patrzyli się na mnie jak na idiotę, a gdy stanąłem nad brzegiem i spojrzałem na wodę – zrozumiałem, że tu nie trzeba było lekarza, bo nikt się nie utopił. Nie było żadnych ofiar, ale może lepiej, żeby były, bo tragedia, jaka się wydarzyła tam tego ranka, jest nie do opisania.
Na dnie leżała czarna, dorodna kupa. Ktoś centralnie zesrał się do basenu.
Kto to zrobił? Poza podejrzeniem były tylko kobiety, bo one kupy nie robią, ale kozła ofiarnego trzeba było znaleźć i przykładnie ukarać. Groźba linczu wisiała w powietrzu. Postanowiłem na własną rękę poszukać sprawcy.
Ale zanim o tym opowiem, musimy cofnąć się o 2 dni, bo zatrzymaliśmy się na niedzielnym poranku i Duńczyku, który jest Niemcem. Coś w nocy pukało i drapało w jego ścianę oraz moją ścianę, bo jesteśmy po sądziedzku. Obaj początkowo oskarżaliśmy się wzajemnie o zbyt głośne pukanie, ale gdy on zobaczył, że ja nie mam tu kogo pukać i gdy ja zobaczyłem, że w jego żonie tez nie ma czego pukać, zdaliśmy sobie sprawę, że ktoś trzeci stoi za naszym brakiem snu nocy letniej.
Wydarzenia opisane niżej połączyłem w jeden dzień, by nieco zwiększyć dynamikę i dramatyzm wydarzeń.
ŁOWCY DUCHÓW
Wychodząc z pokoju napatoczyłem się na sprzątaczkę. Zdziwiła się na mój widok, pewnie dlatego, że to był pierwszy raz, kiedy nie widzi mnie nago.
– Ziuta, od dawna tu pracujesz?
– 3 lata.
– Czy w tym hotelu są duchy?
– Nie wiem.
– Czy w tym pokoju ktoś umarł?
– Nie wiem.
– A ten hotel nie był może kiedyś jakąś świątynią, w której palono żywcem ludzi albo robiono z nich te wasze sałatki?
– Hi hi. Tu było kiedyś przetrzymywanie więźniów, chyba politycznych, ale nie więzienie.
– Więźniowie polityczni, powiadasz.
– Spytaj w recepcji, Tomenjerry.
TOMENJERRY
A właśnie – zapomniałem wam powiedzieć, że tutaj wołają na mnie Tomenjerry (wym. tomendżery). Przezwisko to wymyśliła pani od sauny, której się przedstawiłem pierwszego dnia.
– Tom?
– Tak, na imię mam Tom.
– Hm…
– Co?
– Tom and Jerry? Hi hi.
– Tak, Tomenjerry.
– Hi hi.
– No, hi hi. A teraz włączaj panu saunę.
– Yes sir!
Panie od sauny to bardzo miłe kobiety i już pierwszego dnia złapaliśmy znakomity kontakt. Tylko przechodziłem obok ich stoiska, przystanąłem, aby wymienić uprzejmości, a te siłą zaciągnęły mnie na masaż.
Mam tylko nadzieję, że przyszłą wiosną nie odbije mi się to czkawką. Alimentacyjną.
ONI WCIĄŻ TU SĄ
W recepcji trafiłem na swojego ulubionego recepcjonistę, tego, któremu sieć ustawiłem i z nim załatwiałem wszystkie sprawy. Ciągle nie pamiętam jak on ma na imię.
– Słuchaj no, czy w tym hotelu są duchy drapiąco-pukające?
– Noooooł.
– Ale w tych pokojach byli tu kiedyś przetrzymywani więźniowie polityczni?
– A tak. Wiele lat temu.
– No to oni nocą wciąż ryją w ścianach tunele. Możecie ich w końcu wypuścić?
– Ok, zrobię co się da, sir. Który to był numer pokoju?
Chyba nie załapał żartu.
Rozmowie przysłuchiwał się drugi recepcjonista. On wyjaśnił sprawę.
– Mieliśmy już zgłoszenia z pokoju obok.
– Tak, tam mieszka ten szwab z Dani.
– Nie, już wcześniej. Inni turyści.
– I na jakim etapie rozmyślań jesteście obecnie? Bo szczerze mówiąc tak se średnio wyobrażam spanie przy tym hałasie.
– My nie wiemy co to jest. To się nie dzieje codziennie.
– Ale wiesz o co chodzi?
– Tak.
To se pogadałem.
DUŃCZYK ZNOKAUTOWANY
Poszedłem do lobby baru napić się czegoś. Wyjątkowo czekałem tylko 15 minut, aż barman skończy pogawędkę na Facebooku i mnie obsłuży.
– Kolę. Poproszę.
– Wyglądasz jakbyś chciał coś mocniejszego.
Postawił butelkę whisky.
– Na koszt firmy.
– Lodu. Albo nie. Z czego wy loda robicie? Kranówa?
– Oficjalnie czy nieoficjalnie?
– Dobra, nie trzeba lodu.
Zastanawiałem się, co na moim miejscu zrobiłby Andrzej? W jaki sposób można pokonać Ducha Drapacza i Ducha Pukacza?
Nie miałem Andrzeja, ale miałem Duńczyka. Poszedłem na basen szukać go. Znalazłem żonę. W stroju kąpielowym wyglądała nawet na starszą od niego. Na oko jakieś 230 lat.
– Mąż się czymś zatruł. Jest w toalecie.
– Czym się zatruł?
– Nie wiemy. Jemy to co wszyscy. On twierdzi, że to zemsta duchów.
– Dobra, poczekam na niego.
– To nie jest dobry pomysł. Lepiej, żeby nie widział nas razem. Jest chorobliwie zazdrosny.
ŚMIERDZĄCA SPRAWA
Kilka minut później walę do drzwi Duńczyka. Cisza.
– Mr. from Danmark, are you there?
Cisza.
Kładę się plackiem przed drzwiami i przez dolne szpary wdycham powietrze.
Jest w środku. To się dało wyczuć. Pukam dalej.
– One moment, please! – słyszę.
Godzinę później on puka do moich drzwi. Pyta co załatwiłem. Odpowiadam, że nic.
– Ustalmy fakty – mówię dalej – Duchów nie było pierwszej nocy, ale były drugiej i czwartej. Z tego wypada, że dziś mamy spokój i wrócą dopiero jutro. Wiemy, że mamy do czynienia z duchami Pukaczami i Drapaczami. Który gatunek weźmiesz na klatę?
– This is not funny!
I nagle odwraca się, ja myślę, że wychodzi, a ten bezczelnie wtranżala mi się do kibla! Mojego kibla!
– DUUUŃCZYYYY….!!!!
Za późno. Zamknął się od środka. Usłyszałem tylko chrapliwie ajm sorry i potem nastąpiły odgłosy, których nie powstydziłyby się bossowie Duchów Kiblowych.
Wychodzę na korytarz. Łapię sprzątaczkę.
– Duńczyk zrobił mi blitzkrieg na kibel. Ja po nim tam nie wejdę.
– Ja też nie.
– Masz jakiś łom or something?
– Nie.
Wracam do pokoju. Pukam w drzwi.
– Duńczyk, bezprawnie zająłeś cudze mienie. Twój kibel jest jakieś 5 metrów od mojego. Masz 5 minut aby skończyć download albo zacznę kuć ścianę.
Odpowiedział mi soczysty odłgos wiecie czego.
Klapłem na łóżko, słuchając odgłosów spuszczanej wody. I nagle mnie olśniło. Trzeba rozkuć tę ścianę! Tak zrobiłby Andrzej.
– Duńczyk! Czy twoja żona… albo nie, nic. W nocy ze środy na czwartek doprowadzimy do rozwiązania kwestii duchów.
Ale duchy musiały usłyszeć nasze zamiary i wróciły już tej nocy.
Puk, puk, puk.
Tszszsz, tszszszszszsz.
Puk, puk, puk.
– Zaczęło się – powiedział żona Duńczyka, gdy stanęliśmy na swoich balkonach. Przyciągnęły tam mnie iskry z papierosa lecące od nich na mój balkon.
– Sorry, wiatr niesie – rzekła na przywitanie.
– A mąż dzie?
– No wiesz…
– Heh, bywa. Jego gówniane problemy przypomniały mi pewną historię. Miałem kiedyś kolegę, Andrzej go wołali. Jego też tak kiedyś przycisnęło….
Misja w Jerozolimie.
Pisałem wam o tym dwa lata temu…
Groźba III Intifady zawisła nad Izraelem w chwili gdy Andrzej przekroczył granicę.
– Komin, nie wytrzymam!!!
Klątwa dopadła go na dobre. Kupa Andrzeja napierała jak dzika na jego zwieracze. Andrzej musiał znaleźć jakiś kibel. Kibel był, ale kolejka do niego długa jak za komuny po parówki.
– Koooomin! Co ja mam robić! Jezu, cieknie mi już!
– Andrzej, wytrzymaj! Na Boga! Nie rób gnoju!
– Nie nie mogę…nie dam rady…nie…
I nie dokończył zdania. Ostatkiem sił podbiegł pod płotek i kucnął, by wypróżnić się z klątwy, która nie pozwalała mu zbliżyć się do tego, czego szukali z Zygmuntem. Z miejsca, w którym realizował swą potrzebę widać było…
– O Boże… – jęknąłem, gdy dotarło do mnie, że to co robi Andrzej…
Nawet nie zdążyłem dokończyć w myślach swej myśli, gdy kątem oka dostrzegłem zbliżających się od południa żołnierzy egipskich.
Drugim okiem dostrzegłem od północy wolnym krokiem podchodzących żołnierzy izraelskich…
– Chyba idą tu też jacyś palestyńczycy – szepnęła Beata, która też rozumiała, co się kroi…
Ktoś z tłumu odwrócił się w stronę Andrzeja i jakby chcąc wzniecić iskrę wojny zapytał..
– Czy on…czy ten człowiek…ten srający mężczyzna…czy on…sra na nasz kraj? Sra na ŻYDÓW?
Ktoś inny podszedł bliżej, przyjrzał się Bogu ducha winnemu Andrzejowi, który z bólu aż zaciskał oczy.
– Na gałązkę oliwną? Czy on robi kupę na pokojowy symbol PALESTYŃCZYKÓW?
Beata chcąc uspokoić tłum gapiów, krzyknęła.
– On jest przyjaciel. Z Egiptu idziemy!
– Egipt? Przeciwko nam? – zapytał żołnierz, który zareagował na Beatę mówiącą po żydowsku, po czym spojrzał na Andrzeja i dodał: kogo on tak nienawidzi?
W rzeczy samej trudno było odpowiedzieć na to pytanie.
Andrzej przybył z Egiptu, srał na Żydowskiej ziemi, wśród gałązek oliwnych symbolizujących Palestynę, ale dupą zwrócony był w stronę Jordanii mieszczącej się po drugiej stronie brzegu. Chcąc nie chcąc swoim gównem zapoczątkował manifest polityczny i tylko od niego samego zależało, które państwo z którym zacznie się tłuc.
„Andrzej, wymyśl coś” – błagałem w myślach widząc zbliżających się do niego z każdej strony żołnierzy…
Każdy wojskowy miał nadzieję usłyszeć, że to nie jego kraj jest teraz dosłownie i symbolicznie obsrywany.
– Tomku, w najlepszym wypadku dostanie mandat za sranie w miejscu publicznym. W najgorszym zaczną ginąć ludzie, a on będzie pierwszy – rzekła Beata.
– On coś wymyśli. Przecież to Andrzej.
Żołnierze byli coraz bliżej, Andrzej dojrzał ich i mógłbym przysiąc, że w tym momencie ze strachu wysrał z siebie wszystkie wnętrzności. On też wiedział, że musi coś wymyślić.
I tak się stało. Gdy żołnierze byli dosłownie 10 metrów od niego, sięgnął do plecaka…
Wtedy mnie olśniło. Pamiętacie pierwszy wieczór i złośliwe pytanie Beaty o to czy przeszła mu zemsta faraona?
– A jak twoje zwieracze?
– Nigdzie nie ruszam się bez białego, jedwabnego papieru toaletowego.
Wyciągnął z plecaka bielutki papier toaletowy, który majestatycznie rozwinął się na wietrze niczym biała flaga dająca sygnał do poddania się. Niech zapanuje pokój.
– Ja tylko robiłem kupę.
Powolnym ruchem podtarł tyłek i trzymając resztę rolki – ze spuszczoną głową – poszedł z wojakiem do budynku, skąd wrócił szczęśliwy po niedługim czasie.
Kryzys został zażegnany.
PALENIE NIE ZAWSZE SZKODZI
-Przestało – rzekła w pewnym momencie wychylając się przez swój balkon i zaglądając mi do pokoju.
I w ten oto sposób żona Duńczyka stała się kolejną kobietą, która widziała mnie tu nago. Doliczając do tego masażystki, panią z autobusu (jajka mi wyskoczyły przez nogawkę spodenek gdy siedziałem) i jeszcze parę kobiet, których imiona przepadły w pustych dnach kieliszków.
Wyszedłem na balkon.
– Faktycznie. Dziś było krócej. Dwie godziny. Niecałe.
– Myślisz, że to wróci?
Patrzyłem się na jej papierosa.
– Daj mi fajkę.
– Ty palisz?
Jedno z tych głupich pytań, za które powinno się wieszać.
– Daj fajkę, daj fajkę.
Dała.
– Zapalniczkę.
Dała.
Zapaliłem, zaciągnąłem się, wydmuchałem. Jej na twarz.
– Widzisz? – pytam.
– Dobrze się czujesz?
– Chyba wiem, jak znaleźć nasze duchy.
I wyskoczyłem przez balkon.
ciąg dalszy nastąpi, a w nim m.in.
Ostateczna walka z Duchami Pukaczami i Drapaczami, której rozmachu nie powstydziły by się najlepsze telenowele. Od piwnic hotelowych po sam dach…
ORAZ WIELKA ZAGADKA PORANNEJ KUPY BASENOWEJ…
KTO MI NASRAŁ DO BASENU?
Ja już wiem. Zgodnie z przypuszczeniami – było to dzieło faceta. Znam jego motywy, mam jego zdjęcie i nie zawaham się opublikować na blogu.
Nieźle zbudowałeś napięcie, ale najpierw przeczytałam zakończenie historii:( moja wina..
Pingback: Teksty z Turcji | Kominek IN