lip16

Tags

Related Posts

KONIEC PRZYGODY

JAK ANDRZEJ ZAPLANOWAŁ PIERWSZĄ WOJNĘ POLSKO-NIEMIECKO-TUNEZYJSKĄ

 

Piątkowe późne popołudnie. Dzień przed powrotem. Naprawiliśmy złe uczynki, jem kolację i nagle do sali wbiega Andrzej.
– Kominek, musimy znaleźć Helmuta.
– Aż tak bardzo chcesz ją przeprosić?
– Przeprosić swoją drogą, ale Helmut jest mi potrzebna do pewnej przysługi. Nigdzie nie mogę jej znaleźć!
– Siedzi tam i wpiernicza swoje ziemniaczki – odparłem wskazując palcem. – Czego ty od niej chcesz?
– Chodź, będziesz tłumaczył z polskiego na hitlerowy.
Dzień wcześniej tunezyjska kobieta Andrzeja dostała surowy zakaz spotykania się z nim. Do czasu jego wyjazdu miała zakaz opuszczania swojej rezydencji. Oba skowronki ani myślały ulec nakazom i zaplanowały spotkanie na piątkowy wieczór. Na terenie budynku, w którym mieszkała szanowna księżniczka byli strażnicy, ale podobno wystarczyło odwrócić uwagę tylko jednego araba – siedzącego/krażącego przy szlabanie na drodze wyjazdowej. Mogłem to zrobić ja, ale o wiele lepiej do tej roboty nadawała się nasza niemiecka blond-idiotka.
Podeszliśmy do jej stolika.
– Hail, czy w ramach naszej owocnej współpracy polsko-niemieckiej mogłabyś wyświadczyć mojemu koledze drobną przysługę?
– Fuck off.
– Andrzejku, przeproś ją najpierw za wszystko.
– To powiedz, że przepraszam.
– Hail. – zwróciłem się ponownie do Helmuta – Bardzo cię przepraszamy za to, że zostawiliśmy cię samą na quadach, a także za to, że podczas podróży na Saharę nabijaliśmy się z twojego ryja.
– Fuck off!
– Andrzejku, chyba nic z tego nie będzie. Masz jakiś pomysł, by ją przekonać?
Ale Andrzeja już nie było. Wybiegł z restauracji.
– What?! – krzyknęła do mnie niemka widząc, że wciąż stoję przy jej stoliku.
– Nothing. Fuck off!

Plan się nie udał, a szkoda, bo już cieszyłem się, że będę mógł napisać fajną notkę z włamania do rezydencji prezydenta Tunezji. Wywołanie skandalu dyplmatycznego byłoby cudownym zakończeniem naszego pobyu w Tunezji. Choć ja tak naprawdę to nie jestem przekonany, czy to była jego rezydencja, czy po prostu teren jakiegoś ważniaka. Andrzej nigdy mi tego nie sprecyzował, bo sam nie wiedział, ale tak czy inaczej – szefa tego pięknego kraju nienawidził jak psa.

Trzy godziny później. Siedzę sobie w kafejce, piszę notkę, komentuję i dostaję smsa od Andrzeja.
„Jesteśmy razem. Wrócę rano. Nie martw się o mnie”.
Wyobraziłem sobie go zakradającego sie do rezydencji w stroju Rambo, dzierżącego w dłoniach wielką spluwę, dokonującego masakry wśród strażników, a wszystko to dla uwięzionej na szczycie wieży księżniczki.
Prawda jak zwykle okazała się banalna – to jego laska znalazła sposób, aby niepostrzeżenie wymknąć się z rezydencji i paść w ramiona księcia Andrzeja from Poland.

Do hotelu wrócił rano na kwadrans przed odlotem. Miał łzy w oczach i z pewnością nie miał ochoty na żadne żarty, ale nie mogłem, po prostu nie mogłem się powstrzymać, żeby się z niego nie ponabijać.
– Znowu w życiu ci nie wyszło?
Głuchy na docinek usiadł na fotelu, zapalił papierosa i rzekł:
– Nie chcę wracać. Leć sam.
Jakoś trudno było mi sobie wyobrazić, że mój kochany

ANDRZEJ ZOSTANIE W TUNEZJI,

ale musiałem szybko interweniować, bo takie deklaracje na kilka minut przed odjazdem mogły się różnie skończć.
– Andrzejku, takie wakacyjne miłości zdarzają się każdemu. Z której strony byś nie spojrzał na wasz związek, on nie ma szans przetrwać. Ty jesteś tylko Andrzejem, nie masz nic, nikogo, nie znasz ich języka i agresją reagujesz na tutejszą kulturę. To, co było między wami najpiękniejsze już się skończyło i wszystko, co mogłoby być później, rodziłoby coraz więcej problemów. Może jeszcze poćwierkalibyście kilka dni, ale nie uniknelibyście stawienia czoła barierom nie do przebicia.
– Była jedyną kobietą, która nie widziała we mnie tylko Andrzeja.
– Wiem, o czym mówisz. Nie spędziłbym ani minuty z Madame, gdyby widziała we mnie Kominka. Ale w przeciwieństwie do ciebie wiem, że nie jest celem każdego związku jego trwanie. Takie znajomości jak twoja należy zamykać na pierwszym rozdziale i nie czytać dalej. Letnie zauroczenia, kobiety jednej nocy, przygodnie poznani ludzie są magiczne i cały świat lubi popełniać jeden wielki błąd: nie mają odwagi w odpowiednim czasie zakończyć związku. Podświadomie czują, że ta bliskość w „tej chwili” jest tylko na moment, a mimo tego wolą stoczyć z góry przegraną walkę o przedłużenie tego. I przedłużają je, a poniewczasie stwierdzają, że jednak nie było warto, że trzeba było to zakończyć wcześniej i zachować tylko te najpiękniejsze wspomnienia.
– Ja to wszystko wiem, ale ty mi każesz wrócić do Polski ze świadomością, że nawet nie próbowałem walczyć.
– Więc zostań i walcz. Widzisz tu siebie za miesiąc? No powiedz mi, kim wtedy będziesz? Jak przeżyjesz? Co i jak długo zamierzasz jej oferować, aby wciąż była zaślepiona zauroczeniem i nie dostrzegała, że nie masz tu żadnych perspektyw na godne życie?
– Sama miłość nie wystarczy?
– Przykro mi, ale żyjemy w bajce dla dorosłych.
– A w sumie masz rację. Na co mi kobieta, która jak do mnie mówi to ja, kurwa, nie wiem czy wyznaje mi uczucia, czy mnie obraża.
– Bzyknąłeś ją chociaż?
– A skąd!
– Nigdy nie zakochuj się w kobiecie, która na drugiej randce nie da ci dupy. Ile razy się widzieliście?
– A spierdalaj!
I poszliśmy na kolę.

Podróż zapowiadała się tak sobie, ale już na lotnisku w Monastyrze przekonałem się, że będzie ciekawie, albowiem dzięki głupocie Andrzeja

STALIŚMY SIĘ OSZUSTAMI

Ale od początku.

Wywóz waluty tunezyjskiej jest surowo zabroniony. Celnicy przymykają oko tylko na drobne monety. Niestety jeśli chcesz wymienić dinary na euro, musisz posiadać zaświadczenie, że wcześniej wymieniałeś euro na dinary.
– Zgubiłem. – odparł Andrzej, który dwa tygodnie wcześniej zadeklarował, że będzie trzymał wszystkie nasze ważne dokumenty i rachunki.
Skąd wziąć taki dokument? Ano wystarczy podejść do pierwszej lepszej polskiej babci stojącej przy odprawie i…
– Dzień dobry, jak wypoczynek w Tunezji?
– A dziękuję, bardzo dobrze.
– Czy będzie Pani wymieniała walutę?
– Ach tak, tak. Zaraz po odprawie. Gdzie tu jest kantor?
– Na pierwszym piętrze. My właśnie idziemy zdać nasze zaświadczenia z kantorów, że wymienialiśmy tutaj dinary. Straszna tam kolejka.
– A to się nie okazuje tego kwitku w kantorze przy wymianie?
– Niestety, najpierw daje sie w jednym okienku, tam podbijają pieczątką, a później dopiero się idzie do kantoru. Niech pani się nastawi na godzinną kolejkę…
Było to oczywiste oszustwo, bo kwitek daje się w jednym kantorze razem z kasą, którą się chce wymienić.
– O mój Boże, ja dopiero co do odprawy, a tutaj też kolejka…
– Poszlibyśmy i przy okazji podbili także pani dokument, ale później moglibyśmy się nie odnaleźć…
– Oj kochaniutki, ja będę albo tutaj, albo przy kantorze. Nigdzie się nie ruszę! Weźcie mój kwitek, bardzo was proszę!
Czysta socjotechnika. Czasami jest tak, że możesz od kogoś coś dostać tylko wtedy, jeśli uzmysłowisz przeciwnikowi, że… nie może ci tego dać 😉

Tak, to było największe świństwo jakie zrobiliśmy podczas naszego pobytu. Babcia będzie musiała wymienić pieniądze w Warszawie, podobno tylko w jednym banku można to zrobić. Ale zanim nas zganicie za ten wyczyn, wiedzcie, że miałem poważne przesłanki, aby wszelkimi środkami pozbyć się dinarów i w ten sposób uniknąć gniewu celników, albowiem tego dnia

POCZULIŚMY SIĘ JAK TERRORYŚCI

Do samolotu nie wniesiesz swojego picia jeśli jest otwarte, nie wniesiesz szkła, perfum, wszelkich buteleczek wypełnionych cieczą. To pokłosie niedoszłych zamachów w Londynie, gdy chciano wnieśćna pokład jakieś tam wybuchowe płyny.
Odprawiliśmy się, wymieniliśmy pieniążki i szybkim krokiem skierowaliśmy się do strefy wolnocłowej. Wcześniej jednak musieliśmy przejść przez skaner bagażu podręcznego i nas samych.
– Mam nadzieję, że pójdzie gładko i mi nie wysypią zawartości, bo się może coś potłuc – powiedział gdy zbliżaliśmy się już do strefy.
– O czym ty, kurwa, mówisz? – spytałem.
– O naszych kosmetykach.
Jestem idiotą. Podczas pakowania okazało się, że przez sziszę nie wszystko zmieściło mi się w torbę. Dałem więc Andrzejowi wszystkie swoje kosmetyki, w tym cztery moje najlepsze zapachy i inne buteleczki oraz całą apteczkę. Wydawało mi się, że on wie, iż nie należy tego pakować do bagażu podręcznego, bo podczas kontroli skanerem wszystko stracisz. No chyba że wypijesz…
– Ja pierdolę, Andrzej! Odprawiliśmy nasze bagaże już. Co my z tym teraz zrobimy?
– Pozwolisz, że zasugeruję przemycenie tego, bo chyba innego wyjścia nie mamy.
– Jak ty chcesz to przemycić?
I nagle przypomniałem sobie jak kiedyś musiałem przemycić coś do jednego ze strzeżonych budynków w Polsce. Licząc, że mają tutaj tak samo zajebiste skanery, cofnęliśmy się i kupiliśmy taśmę. Wszystkie kosmetyki obłożyliśmy od spodu i góry książką i dobrze obwiązaliśmy taśmą. Włozyłem to wzdłuż andrzejowej torby.
– Jak położysz plecak na taśmie to ma leżeć równiutko na boku, tak, żeby skaner prześwietlał to wszystko wzdłuż. Ja idę przed tobą i zajmę się strażnikiem.
Przeszedłem przez skaner bez problemu, kątem oka dostrzegłem jak Andrzej położył swój plecak. W tym momencie obszedłem taśmę i zaszedłem skanującego strażnika od tyłu.
– Wow! Czy mogę zrobić fotkę?
– Hej, odejdź!
Drugi strażnik złapał mnie za ramię.
– Tylko jedną fotkę! Jedną fotkę! Jestem z Polski, dla mamy!
Torba Andrzeja poradziłaby sobie i beze mnie odwracającego uwagę kontrolerów. To, co oni mieli na tym lotnisku nie można nazwać nawet skanerem. Widać było jakieś całkowicie niewyraźne kształty.
Udało się. Teraz wiemy jak łatwo przemycić jest bombę na tunezyjskim lotnisku.

O locie do Warszawy nie będę opowiadał. Obaj upiliśmy się trzema butelkami wina (po 2 euro za buteleczkę) i zasnęliśmy. Nie cierpię latać, to już wiecie. Teraz naocznie przekonacie się, jak próbowałem zwalczyć strach. Po prostu nagrałem filmik, w którym ciągle gadałem i gadałem, żeby tylko zapomnieć o tym, że się boję;)
Have fun…

 

POLACY, DZIWNI JESTEŚCIE…

Weekend w Polsce. Tęskno mi do Tunezji, tęskno mi do tej marnej namiastki Afryki. Nie tęskno mi do kobiet, po kilku dniach pobytu w Sousse utwierdziłem się w przekonaniu, że gdyby Sienkiewicz dziś pisał książkę o przygodach Stasia i Nel nazwałby ją „Na pustyni też tłuszcze”. Bo arabki są grube, brzydkie i śmierdzące, a te drobne wyjątki w postaci pani Andrzejowej tylko potwierdzają regułę.
Nie lećcie do Tunezji w kwietniu. Ani razu nie kąpaliśmy się w odkrytym basenie, bo albo padało, albo było zimno. Araby traktowali nas jak ludzi drugiej kategorii, w tym zestawieniu przegrywaliśmy z Niemcami i Francuzami, których noszono na rękach.
Z moich notek wynika, że było fajnie, ale prawda jest taka, że wycisnąłem z tego kraju co się dało. Tam nic nie ma oprócz fajnej wycieczki na Saharę. Kobiety mają pełnię praw, wszyscy srają na religię, a Koranu nie można czytać na ulicach, bo można pójść do więzienia.

Dziwnie się czuje po powrocie.
Wstaję sam, w domu pusto, dwa dni pod rząd wycieram się tym samym ręcznikiem, sam robię sobie jedzenie, mam telewizję i internet, za który nie muszę płacić. Na ulicy taksówkarze na mnie nie trabią, w sklepach nikt mi nie wciska kitu, a gdy próbowałem się targować o cenę parówek – pani Krysia popukała się w czoło.
I tylko Andrzeja mi szkoda. Nie odbiera telefonów, nie chce się z nikim spotykać, prosił o kilka dni spokoju na przemyślenie swojego życia.
– Zabierzesz mnie jeszcze kiedyś gdzieś? – spytał przed rozstaniem na lotnisku.
– Nigdzie się bez ciebie nie ruszę, Andrzejku! Świat należy do nas.
– Chciałbym kiedyś wejść na piramidę…
– Wejdziemy!
– Wiesz, że tak naprawdę nie nasikałem wtedy do jakuzzi?
– Miałem taką nadzieję.
– I tak naprawdę nie wyłączyłem złośliwie telefonu gdy byłeś na Saharze, tylko mi się bateria skończyła, a ładowarkę pożyczyłem rano od turystów?
– Sorry za tę akcję z narkotykami…
– Drobiazg. Sorry za ten alkohol zlewany do buteleczek…
– Nie no luz, przecież razem go wypiliśmy.
– Ale ja zlałem nowy do dwóch innych butelek, które mam teraz w torbie…
– Acha…
– Ale powiedz mi jedno, Kominku, dlaczego brakuje mi jednej paczki prezerwatyw?
– Ktoś się nie bał i zajebał…
– Drobiazg. Muszę iść. Wpadnij wieczorem ze zdjęciami, ale na krótko…bo… Kurwa, nie potrafię przestać o niej myśleć… Jestem za słaby na zakochiwanie się.
Nie odpowiedziałem. Na nieszczęśliwą miłość czas bywa najlepszym lekarstwem. Albo inna miłość. I o to musiałem zadbać, łudząc się, że jakoś rozweselę złamane serduszko. Gdy wróci do domu, na dnie torby znajdzie wciśnięty między koszulki drobny prezent. Wielkiego dmuchanego krokodyla.