KIEDYŚ BĘDĘ MARADONĄ
Wzruszyłem się, widząc Maradonę na trenerskiej ławce. Zawsze miałem słabość do tego człowieka. Pewnie dlatego, że ponad 20 lat temu mały Kominek był małym Maradoną, a duży Maradona był jedynym zagranicznym piłkarzem, jakiego znałem.
– Czołem, Maradona!
Tym pozdrowieniem witał mnie za każdym razem pewien starszy pan. Był rok 1989. Lipiec. Wakacje w Lubniewicach. Średnio je pamiętam, bo byłem wówczas jeszcze kilkuletnim dzieciem.
Początkowo nie miałem pojęcia, o co mu chodzi, bo też nie za bardzo kumałem kim Maradona jest i dopóki mama nie wyjaśniła mi tej zagadki, byłem święcie przekonany, że temu dziadowi chodzi po prostu o seks.
– To Maradona jest podobny do mnie? – dopytywałem się.
– Tak. Też jest taki mały, opalony i ma dużo czarnych włosów na głowie.
Pamiętam też pożegnanie z dziadkiem.
– No to mam nadzieję, że kiedyś zostaniesz prawdziwym Maradoną. Potrzeba nam takiego.
Maradoną nie zostałem, co w głównej mierze zawdzięczam patologicznym rodzicom – zatrzymali moją karierę, nie dając kasy na narkotyki.
20 LAT TEMU…
Pierwsze mistrzostwa, jakie pamiętam. Włochy. Argentyna z Niemcami w finale. Cała rodzina za szwabami. Ja za południowcami, bo przecież Maradona.
– Argentyna gra słabo, Tomeczku. Nie powinna być w finale. Masz być za Niemcami!
– Nie!
Postawiłem na swoim i nie żałuję, choć trzy kolejne dni spędziłem w ciemnej piwnicy. Niemcy wygrali, ale ja wciąż wierzyłem w Maradonę.
16 LAT TEMU
Pierwsze mistrzostwa, które pamiętam całkiem dobrze, bo na czas ich trwania zostałem pedałem. Jak połowa facetów w moim wieku. To był czas wielkiego, cudownego, niezapomnianego Roberto Baggio! Jeszcze nie rosły mi wąsy, ale już wtedy wiedziałem, że będę miał taką bródkę jak on.
Wierzyłem też w Maradoną. Powołanie dostał za zasługi, pamiętam, że strzelił gola, ale w pokoju hotelowym pomylił cukier z kokainą i niechcący przyćpał.
Musiało minąć 16 lat, abym znowu ujrzał go na mistrzostwach świata.
12 LAT TEMU
Pierwsze mistrzostwa, które pamiętam doskonale, bo widziałem je w całości. Nie wierzyłem w Maradonę, bo ten wciąż ćpał, ale wciąż wierzyłem w Roberto Baggio, bo dostał powołanie za zasługi, a ja dostawałem orgazmu kiedy tylko dochodził do piłki.
Pamiętam też, że wiele meczów oglądałem na festiwalu filmowym w Łagowie na małym turystycznym telewizorze, ale jeszcze bardzie pamiętam pewnego kolesia, który raz się przysiadł i w trakcie meczu powiedział do mnie.
– Widzisz tego Zidane?
– No.
Zdjął czapkę. Pokazała się łysina.
– Ja też jestem Zidane.
– So?
– I ty też będziesz kiedyś Zidane.
To była chyba jakaś samospełniająca się przepowiednia. Tak wiele razy myślałem o jego słowach, że ani się obejrzałem, a też stałem się Zidane.
8 LAT TEMU
PIerwsze mistrzostwa, o których chciałbym zapomnieć, bo nasi tak dostali w dupę, że do dzisiaj muszę sobie walnąć setę, gdy tylko pomyślę o tym, co wyczyniali.
To były też pierwsze mistrzostwa, podczas których nie musiałem w nikogo wierzyć. Maradona i Baggio już nie żyli, Zidane kojarzył mi się z kasandryczną przepowiednią, a boski Ronaldo nigdy mnie nie przekonywał. To był czas zmierzchu piłkarskich bogów. Bohaterowie dawnych czasów, wielcy liderzy prowadzący swe drużyny do zwycięstwa już nie byli potrzebni. Liczyła się taktyka i dobra gra całej drużyny. Nuda.
4 LATA TEMU
PIerwsze mistrzostwa, o których napisałem ze dwa teksty na blogu. Bodajże prorocze, przewidziałem nawet, który z naszych dostanie czerwoną kartkę. Słabo je pamiętam. Zainteresowanie piłką nożną opadło mi niczym penis na widok wygolonej cipki. Tradycyjnie obejrzałem większość meczów, ale większość była bez historii i musiałbym bardzo mocno się skupić, aby przypomnieć sobie jakiś mecz.
12 CZERWCA 2010 r.
Zapamiętam dzisiejszy dzień, ponieważ dziś po meczu Argentyna – Nigeria postanowiłem znowu zainteresować się piłką nożną. Nie znam nowego pokolenia piłkarzy, ale szybko wejdę w rytm. Już kupiłem Football Managera 2010. Znowu mam w kogo wierzyć – Maradona powrócił z grobu i choć nie mam zielonego pojęcia, dlaczego tzw. eksperci uważają, że ten człowiek jest w stanie poprowadzić kraj do mistrzostwa, to będę mu mocno kibicował. Wciąż wierzę, że kiedyś zostanę Maradoną, choć dalej nie stać mnie na narkotyki, wyglądam jak chińska podróba Zidane i chciałbym, aby Messi był tym, kim kiedyś był Baggio.
Mistrzostwa świata to także czas skreślania ludzi z list GG, mailowych, ksiązek telefonicznych, bo to czas, kiedy kwitnie pewien gatunek człowieka – kogoś, kto nie lubi piłki, nie zna się na piłce, nie ogląda piłki, ale zawsze na „dziś jest mecz!”, odpowie „Tak? A kto gra?”.
A gówno cię to obchodzi, baranie! Co się pytasz, skoro i tak nie obejrzysz!
Tak, wiem, to było o was.
Naprawdę nie macie się czym chwalić. Naprawdę.