Jak spłukałem się w Miami Beach
Zgodnie z tym, co pisałem poprzednim razem, udałem się do Miami, a konkretnie na taką wysepkę obok miasta, co się zowie Miami Beach
Sponsor przyjął to ze zrozumieniem i pozostawił bez komentarza, co przyjąłem za dobrą monetę.
Zostajemy tu na krótko i ruszamy na zachód. Gdzie? Może do Andrzejka do Los Angeles (kłamałem, ze nie mam jego adresu, bo to oczywiste, że mam), może od razu do Las Vegas albo na Alaskę?
A teraz pełen lans, czyli jak w ciągu ostatnich 3 dni przepuszczałem kasę od sponsora. Niektóre foty to aż wstyd pokazywać, bo wyglądam na nich jak taki typowy leszcz, co to się dorobił i szpanuje, no ale taki był zamysł, więc trzeba było się trzymać klimatu.
Nowy Jork. Liczenie kasy przed wyjazdem na lotnisko.
Miami Beach. Prawie jak na filmach. Jazda do hotelu.
Nie żałowałem na hotel. Łóżko king size, klima, własna sekretarka, ekspres do kawy, pełny barek, stacja dokująca do Ipoda, sejf na dolary i pani sprzątaczka opłacona na 50 dolarów za chodzenie za mną i robienie mi fotek.
Patrzyła się jak na idiotę
Najważniejsze, że w mojej wypasionej łazience dostałem szlafrok i suszarkę do włosów.
Śniadanie na tarasie. Gazety nie podawali, znalazłem przeterminowaną w pokoju, ale śniadanie bez gazety to żaden lans.
Po śniadaniu trzeba odpocząć w pomieszczeniach dla spasionych snobów, którzy tam odsypiali wieczorne chlanie.
Po wypoczynku lancz. Do wyboru wziąłem trzy dania, bo nic nie rozumiałem, co było do wyboru w karcie. Dziwne nazwy dawali tego czegoś, a dostałem margaritę, wołowinę argetyńską w warzywach i makaron z małżami.
Popołudniowe odchamianie się. To tak naprawdę broszura o atrakcja w Miami, ale jakby co to czytałem coś bardzo poważnego.
Miami nocą. Czas ruszyć na miasto.
Coś w końcu zjeść.
Najlepsze sushi w mieście kosztowało mnie tyle, ile bilet lotniczy do Miami. Nie mam pojęcia, co mi tam włożyli, ale mógłbym przysiądz, że z ryżu wystawały małe nóżki noworodka.
Ciastka od Dunkina. Jak one mogły się nie przyjąć w Polsce? Uwielbiam je. Wziąłem 12. Na zapas.
I oczywiście najdroższe lody. Smakowały tak jak wyglądały, czyli całkiem całkiem.
Po zjedzeniu odpoczynek. Ale nie powiem wam co to za miejsce…
Powrót do hotelu i wieczorne cygaro nad basenem wykupionym na własność. Kosztowało mnie to raptem 30 dolarów w łapkę ochroniarza.
Nie cierpię cygar…
Do wody wszedłem, ale nago. Darowałem wam ten widok, bo tego byłoby za wiele.
Zapomniałem wspomnieć – kupiłem sobie jeszcze trochę ubrań, opłaciłem taksówkarza na całe dwa dni z góry i ruszyłęm też w miasto zabawić się. Jak mi ta zabawa wyszła, a wyszła nie tak jak się spodziewałem to pokażę wam jutro albo pojutrze na filmie.
To jeszcze nie koniec moich przeżyć. W sondzie na Facebook zdecydowaliście, że ma zapolować na aligatory. Filmik z polowania wrzucę tam w niedzielę. Przypominam, że jutro głosowanie gdzie lecę dalej.
Jestem teraz biedniejszy o kilka tysięcy dolarów, więc z te fotki wyżej to już tylko wspomnienie. Ale było warto.
Pingback: Teksty z wyprawy do USA | Kominek IN
Na pewno bardzo przydała Ci się ta suszarka.
Zdolna sprzątaczka, dobre foty robi 🙂