Jak popełnić samobójstwo?
Moje życie to pasmo porażek, jestem beznadziejnym przypadkiem, sfrustrowanym i pełnym kompleksów, a ta strona służy do wylewania swoich żali. Nie dziwi zatem fakt, że wielokrotnie próbowałem popełnić samobójstwo. Niestety jestem takim nieudacznikiem, że nawet to mi się nie udawało.
Oto krótki opis „najskuteczniejszych” sposobów na śmierć:
Pierwszy raz próbowałem ze sobą skończyć łykając tabletki. Niestety wszystko zwymiotowałem. Wziąłem do ręki nóż i podciąłem sobie żyły. Tak bolało i piekło mnie, że nie mogłem wytrzymać i zabandażowałem.
Poszedłem nad morze i wskoczyłem do wody. Po chwili zaczęło brakować mi oddechu i wypłynąłem na powierzchnie, by zaczerpnąć powietrza. Popływałem sobie z godzinę, nie umarłem i nie ukrywając wkurwienia wyszedłem na ląd.
W drodze powrotnej do domu położyłem się na torach i czekałem na śmiertelną lokomotywę. Dwa dni później podszedł do mnie jakiś człowiek i oznajmił, że od lat nie jechał tędy żaden pociąg. Wierząc w przeznaczenie oraz powiedzenie, iż dwa razy nie wchodzi się na te same tory, postanowiłem zabić się rzucając pod samochód. Pół dnia zajęło mi wskakiwanie na jezdnię tuż przed jadące pojazdy. Skończyło się na trzech wypadkach, w tym jednym śmiertelnym. Niestety ja wciąż żyłem.
Pomyślałem, że strzelę se w łeb. Na rynku wydałem ostatnie pieniądze na spluwę. Jebany rusek zapewniał mnie, że powalę tym nawet konia. Nie mylił się. Jeden strzał wystarczył, bym padł na ziemię i z załzawionymi oczami i dusznością pojął, iż kupiłem pistolet gazowy.
Przypomniałem sobie wtedy, że jeden z moich kumpli (pan złamane serduszko) popełnił samobójstwo konstruując urządzenie czasowo włączające prąd. Łyknął tabletki, założył sobie kabelki na głowę, ułożył się do snu, a rano mama, zamiast syna, znalazła śpiącą zapiekankę. Ja tam się nie znam na żadnych konstrukcjach, nawet z klockami Lego miałem problemy, dlatego porzuciłem pomysł zbudowania własnego krzesła elektrycznego, ale za to pobiegłem do sklepu po sznur.
Zrobiłem takie kółeczko, w które wkłada się głowę, zawiązałem na supełek i rozejrzałem, gdzie by tu się powiesić. W domu nie było jak, próby uczepienia tego na żyrandolu kończyły się niepowodzeniem. Za ciężki byłem. Poszedłem na miasto, potem do parku. Pech chciał, że na te niższe drzewa potrafiłem się w drapac, ale ich gałęzie były za słabe, a te wyższe były za wysokie. Nie dało się wejść. Po wielu godzinach szukania odpowiedniego miejsca, znalazłem swoje drzewko, wdrapałem się na gałąź, ale nie potrafiłem na niej uwiązać linki. Była za krótka. Skończyło się na kilku bolesnych upadkach.
Idąc miastem wpadłem na kolejny pomysł. Stanąłem w samym centrum, tuż przed Ratuszem, wyciągnąłem zapalniczkę i podpaliłem sobie ubranie. Cały zająłem się ogniem, niestety jacyś durnie szybko zarzucili na mnie koce i ugasili pożar. Chyba wzięli mnie za kogoś innego, bo krzyczeli coś w rodzaju „Kominek bohaterem!”, „drugi Wałęsa!”. Parę dni później Rada Miasta zdecydowała, że „po licznych desperackich protestach mieszkańców, w tym nieudanej próby samospalenia” nie wyda zgody na budowę kolejnego supermarketu.
Ze szpitala wyszedłem po tygodniu. Pierwsze kroki skierowałem na ostatnie piętro najwyższego budynku w mieście, ponieważ po długich przemyśleniach doszedłem do wniosku, że tylko skok z dużej wysokości zakończy moje cierpienia. Pech chciał, że wyjście na dach było zamknięte na kłódkę.To był znak.
Pan Bóg nie chciał, bym schodził z tego świata i zamknął mi przed nosem ostatnią szansę na śmierć. Zrezygnowany machnąłem na to wszystko ręką, wróciłem do domu i zdecydowałem, że założę bloga. Tak oto znalazłem nowy cel w swoim życiu i dzięki temu powstały teksty, które pokochały tysiące czytelników:
10 typów mężczyzn, z którymi lepiej nie sypiać.