11
lip

JAK NIE ZOSTAŁEM PISARZEM

Na kilka lat przed tym jak założyłem bloga, kiedy jeszcze nie miałem włosów na nogach, nie znałem smaku alkoholu, coca-colę mogłem pić tylko raz w tygodniu a moją ambicją było zdanie matury, napisałem książkę.

Nawet trzy książki, ale ta trzecia była dla mnie najważniejsza. Do dziś jest.
I postanowiłem ją wydać.
W związku z tym wysłałem ofertę do istniejących wówczas wydawnictw. Pełen nadziei oczekiwałem na odpowiedź.

Nadeszła…

„…nie jesteśmy obecnie zainteresowani”

…po niej kolejna…

„Prosimy nie zrażać się odmową”.

…kolejna…

Im przesłałem maszynopis później. Odrzucili.

i kolejna…

„Przykro mi, że pana rozczarowałem”.

i kolejna…

„…musimy z niej zrezygnować”.

Do niedawna nie mogłem patrzeć na te listy. Mimo że od otrzymania ich minęło wiele lat, powodowały we mnie uczucie głębokiego niepokoju. W sumie nawet teraz czuję lekki dołek.
Podcięli mi skrzydła. Właściwie to je wyrwali z korzeniami.
Ale mieli rację.
Swoją ofertę wysłałem im w jednostronicowym liście, w którym w skrócie opisałem fabułę. Na jeden akapit przypadało po kilka błędów stylistycznych i gramatycznych. Nawet dwa ortografy strzeliłem.
Dziś sam nie odpowiadam na maile, które są pisane z licznymi błędami. Ba, bardzo rzadko odpisuję na maile, w których autor bezczelnie mi pisze „sorry za błędy”. No to ja sorry za olanie Cię.


WCZEŚNIEJ NIE BYŁO LEPIEJ


Skrzydła podcinano mi wiele razy.

Pierwszy raz chyba gdy miałem 7 lat, bo zanim wpadłem na to, że mogę napisać książkę, zdecydowałem się książkę… przepisać.
Pamiętam jak dziś – „Poczet wielkich astronomów”. W niej skrócone biografie Koperników, Galileuszy i innych gadów.
Wydawała mi się nudna, więc postanowiłem napisać tę książkę po swojemu przepisując z niej tylko to, co było najistotniejsze.
Gdy rodzice zapytali po co to robię, odpowiedziałem, że to pójdzie do druku. Odparli, że nie mam szans.
Zrozumiałem wtedy jak to jest być wkurwionym siedmiolatkiem.

Kolejną moją książką było dzieło pisane i rysowane na bloku rysunkowym. Tytuł miał „Planety i słońce”. Nie wiem kiedy to się działo, ale przypuszczam, że zaraz po wydawniczej porażce z astronomami.
Rozumiejąc, że przepisywanie książek nic mi nie da postanowiłem napisać swoją… na podstawie innych. Opisałem i obrysowałem cały układ słoneczny. Gdy w szkole na polskim uczono nas kim był Kopernik, ja wiedziałem nawet jaki miał numer buta i w co lubił się drapać.
Niestety i tego dzieła nie wydałem.

Tych porażek było więcej, wrócę do nich przy okazji innego tekstu. Ale me skrzydła były podcinane regularnie.
Pamiętam też, że w wieku 12 lat napisałem opowiadanie o zabójstwie Jana Pawła I, ktore wysłałem na konkurs. Nic nie wygrałem. Wygrała jakaś dziewczyna, która napisała wiersz o kwiatach.
W szkole za wypracowania dostawałem same mierne. Wiecie, talentu nie miałem.
Z matury dostałem tróję, co moja polonistka uznała za życiowy sukces.
Kiedy inni w klasie czekali na weekendy, aby odpocząć od budy, ja zamykałem się w pokoju i całe dnie spędzałem pisząc kolejne rozdziały książek.
Nigdy nie przestałem wierzyć, że to ma sens.


POTEM BYŁO JESZCZE GORZEJ


Po porażce z wydawnictwami moje skrzydełka zaczęły odrastać dopiero po wielu miesiącach. Porzuciłem marzenia o napisaniu książki i zdecydowałem się napisać scenariusz filmowy.
Pamiętam nawet jak okłamałem rodziców mówiąc, że jadę z kumplami na działkę, a tymczasem wsiadłem w pociąg do Warszawy i po całonocnej podróży rankiem byłem w wielkim mieście i zmierzałem ze scenariuszem w plecaku do pewnego studia filmowego.
Chciałem go doręczyć osobiście. Bo może przeczytają na miejscu i od razu się zachwycą? Może reżyser będzie chciał ze mną porozmawiać? Albo od razu wsiądę w samolot do Hollywood?
Rzeczywistość okazała się brutalniejsza. Po wejściu do studia wyciągnąłem scenariusz, na co osoba tam pracująca powiedziała, że nie przyjmują. Mam napisać jednostronicowy szkic i im go wysłać. Do widzenia.
Dzień spędziłem na zwiedzaniu Warszawy. Od razu spodobało mi się to miasto. Mieli sygnalizację świetlną, metro, tramwaje i wieżowce aż do nieba.
Pamiętam, że wtedy postanowiłem iż pewnego dnia tu zamieszkam. Nie wiedziałem, że to postanowienie spełni się już po paru latach.
Nocnym pociągiem wróciłem do domu. Po wyjściu z dworca walnąłem się w kałużę, aby wyglądać na grzeczne dziecko, które po dwóch dniach wraca z działki.
Scenariusz na zawsze wylądował w szufladzie. Już nawet nie pamiętam czy wysłałem im jakiś szkic.


TERAZ NIE JEST LEPIEJ


Pierwsze reakcje znajomych, gdy opowiadałem im o planach założenia bloga, gdy pokazywałem im pierwsze wpisy były mniej więcej takie: „i kto to niby będzie czytał?”, „ale po co to wszystko? Kogo to obchodzi?”

Kiedy już stałem się blogerem, dowiedziałem się, że mam kompleksy, piszę bzdury i gdyby nie to, że jestem wulgarny i kontrowersyjny to by mnie nikt nie czytał, bo ja nic „normalnego” napisać nie potrafię.

Kilka miesięcy po założeniu bloga skończyły mi się pomysły na teksty i „lepiej już zamknij tego bloga, bo odcinasz kupony od dawnego dobrego kominka”.
Osobną książkę można napisać cytując tysiące wypowiedzi o tym jak bardzo nie potrafię pisać i jak bardzo jestem beznadziejny.

A propos książki – jak już zostanie wydana to się dopiero zaczną komentarze jak to ona jest nudna i głupia. Się doczekać nie mogę.
W każdym razie moja blogerska kariera to jest ciągłe i codzienne słuchanie baranów, którzy lepiej ode mnie wiedzą jak pisać bloga czy w ogóle go pisać i że najlepiej nie pisać.


JAK NIE ZOSTAŁEM PISARZEM


Będąc kilkulatkiem zapisałem dziesiątki stron formatu A4, będąc nastolatkiem tych stron stworzyłem tysiące.
Nie pomyliłem się tylko co do jednego – to wszystko miało sens.
Nie byłoby dziś Kominka, gdybym wytrwale nie pisał i nie ćwiczył swojego warsztatu, nie byłoby Kominka, gdybym nie był pewien, że wbrew absolutnie wszystkich ludziom, których znałem – potrafię pisać.
Od kumpli w szkole, przez nauczycieli, wydawców, po czytelników. Ba, nawet dziennikarzem byłem co najwyżej średnim. Internet nieco zweryfikował pierdolenie malkontentów i tych co mi fałszywie dobrze życzyli, bo przecież nie czytalibyście tego tekstu, gdybyście nie uznali, że jednak potrafię pisać.
Ale wiecie w skali czterdziestomilionowego narodu wciąż jesteście mniejszością:-)

Jeszcze nic wielkiego nie osiągnąłem i może nigdy nie osiągnę. To nie ma znaczenia, bo to co już osiągnąłem, dało mi szczęście. To wszystko naprawdę miało sens.
A tekst ten dedykuję każdemu, kto miewa chwile zwątpienia.
Kiedy cały świat mówi ci, że jesteś beznadziejny, pomyśl o Kominku, któremu od ponad 20 lat świat mówił to samo i dopiero od 5 lat mam czytelników, których obecność na moich blogach jest potwierdzeniem tego, że to ja miałem rację.
Nie macie pojęcia, jak byłem wzruszony, gdy po zapowiedzi wydania książki dostałem dziesiątki maili z chęcią pomocy. Słowa otuchy, konkretna pomoc w wydaniu, oferta finansowego wsparcia i nawet propzycje rozmasowania mi karku.
Ale przez większość życia byłem całkowicie sam. To nie było tak, że nagle siadłem do kompa, napisałem parę tekstów i już się pojawiliście. To wszystko było poprzedzone latami cierpliwości.
Nawet jeśli nic więcej nie osiągnę, to miło jest słyszeć dziś od znajomch, że jestem dla nich przykładem kogoś, kto wbrew wszystkiemu nigdy nie przestał wierzyć w siebie i mimo wielu porażek – dzień w dzień uparcie dążył do celu.

Wiele razy traficie na ludzi, którzy podetną wam skrzydła.
Traficie też na tych, którzy w chwilach zwątpienia będą potrzebowali waszego wsparcia i ten tekst jest krótką historią dowodzącą, że najważniejsza jest wiara we własne umiejętności. A także umiejętność dzielenia ludzi na tych, którzy życzą wam dobrze i na tych, których zawsze należy błogosławić słowami: mam cię w dupie.

c.d.n…

{lang: ‘pl’}
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

baifem
Media Reklamy Social Media

kominek.tv

Wpisz szukane słowo:
Partnerzy www.kominek.in
kominek.es

kominek.es

kominek.es
Losowe tematy:
© Copyright 2010-2011 Kominek IN. All rights reserved. Created by Dream-Theme — premium wordpress themes. Proudly powered by WordPress.