I LOCH YOU
Dzisiaj nieco spokojniej i klimatyczniej. Samą wizytę w wiosce Majów rozbiłem na dwie notki. Z myślą tylko o tych czytelnikach, którzy chcą poczuć klimat tego miejsca i nie szukają tu tylko fotek w morkych slipkach albo Kominka w jacuzzi.
Teksty wycieczkowe rządzą się swoimi prawami, dla dzieci miejsca tu nie ma.
DZIEŃ
Byłem głupim ignorantem, bo myślałem, że Majowie wyginęli. Wiecie, chodzi o tych piramidalnych plagiatorów, którzy chcieli być tak fajni jak Egipcjanie i też budowali swoje chaty, których dziś nikt nie rozumie. Z tego co się dowiedziałem liczba schodków, różnych załamań i tym podobnych bzdur pozwalała im określać miesiące, dni, pory roku, zmierzyć ciśnienie i poziom cukru we krwi, a sami Majowie po prostu zaczęli zdychać z głodu i taki był koniec ich cywilizacji.
Nieliczni przetrwali i podzielili się na dwa obozy.
Jedni żyją w dżungli i mają nas w pompie, a drudzy się pobudowali przy autostradach, aby turyści mogli sobie cyknąć fotkę, przelecieć Indiankę i wzdychać nad ich parszywym losem.
Andrzej dotarł do tych pierwszych, do tych, do których cywilizacja nie docierała na co dzień…
Tak, cywilizacja musiała zostać w poczekalni…
Gdybym był psem, pewnie odlewałbym się w każdym mieście, aby oznaczać teren. O wiele przyjemniej jest jednak nawiedzać kafejki i ustawiać im jedynie słuszne strony startowe:
Tej myszce czegoś brakuje. Podobno tutejsze strony po prostu nie wymagają przewijania.
Najlepiej było, gdy przyszło mi zapłacić za internet. Zaręczam wam, że jest to cała prawda i tylko prawda – władca budy złożył mi propozycje nie do odrzucenia.
– Pan mi nie płać, tylko weź moją Bonitę za żonę. Nikt jej nie chce!
Bonita to ta po prawej. Sory za niską jakość zdjęcia, ale robiłem z ukrycia odchodząc.
Nie mogłem odmówić. Tutejsza kultura zabrania odmawiania prośbom.
– Zgoda, ale najpierw muszę odnaleźć Andrzeja. Wrócę po Bonitę, dobra?
– Z nieba mi pan spadł!
Udałem się w dalszą podróż, a konkretnia do pana Victora Suareza, który miał być moim przewodnikiem i doprowadzić do wioski Majów, w której przebywa Andrzeja.
– Kilka godzin temu prowadziłem tam pana kolegę i piękną niewiastę – rzucił mi na przywitanie.
– Pospieszmy się. Może zdążymy zanim stanie się coś złego.
I ruszyliśmy.
Szliśmy, jechaliśmy, truchtaliśmy, biegliśmy, znowu szliśmy i tak po pół godzinie byliśmy na miejscu.
Tutaj nawet słońce inaczej wyglądało:
W zapomnianej przez świat i na nowo odkrytej przez Andrzeja wiosce przywitała mnie mała dziewczynka.
Dziwne, nie chciała kasy, nikt mi jej nie wkładał do torby. Spodziewałem się większej nachalności.
Zaraz za nią podeszła do mnie jakaś świnia.
A później spotkałem jeszcze zwierzę, które było owocem grupowego seksu krowy, wielbłąda i królika:
Po niej chlebem i solą witały mnie inne dzieci ubrane w swoje tradycyjne stroje
Idąc do chaty wodza wioski napatoczyłem się na uroczego jelonka, który na pewno ślicznie wyglądałby „na tle zachodzącego słońca”.
Przed chatką podszedł do mnie wyglądający_na_Maja człowiek.
– Co cię do nas sprowadza?
– Andrzeja szukam.
– A któż to?
– Hm… przybył do was z kobieta. Kilka godzin temu. Znając jego możliwości, albo zjedliście go już na obiad, albo jest u waszego wodza i tłumaczy, kto tu teraz będzie trzymał władzę.
– Ha ha ha. Jego imię to An Dżel. Po waszemu to anioł. Jest tym, który przybył z nieba.
– To lepsze niż En Dżejl, co po naszemu oznaczałoby, że trafił za kraty. Prowadź.
– Spotkaj się z wodzem.
– Wódz gada po mojemu?
– Wódz wszystko rozumie.
SPOTKANIE Z WWW (WIELKIM WODZEM WIOSKI)
Nigdy nie zobaczycie zdjęcia WWW. Poprosił mnie o to, a ja przychyliłem się do tej prośby, bo w sumie on wyglądał tak sobie. Wodza nie przypominał.
Ustalmy zatem, że WWW będzie wodzem o wielu twarzach. Abyście mogli go sobie nieco lepiej wyobrazić, przyjmijmy, że na tę chwilę przybrał taką twarz:
– Czekano tu na ciebie.
– Tak, wodzu.
– Ty jesteś ten drugi zza wielkiej wody?
– Tak, wodzu.
– Ty jesteś ten, co przyszedł ukraść nasze dusze.
– Wodzu, co wódz?
Wódz wskazał palcem na mój aparat.
– To złodzieje dusz.
– Mhm…
– Nie przybyłbyś tutaj z potrzeby czystego serca. Przybyłeś, by okradać nas z tego, co już niedługo utracimy na zawsze.
– Nie muszę tego robić. Właściwie to ja tu po Andrzeja przyjechałem.
– An Dżel uczy się rozumieć zwierzęta. Prosił by i ciebie tego nauczyć.
– W sumie chętnie. Na czym to polega?
– Kiedy wyciągasz rękę do nieoswojonego zwierzęcia, ono ucieka. Zwierzęta nie będą przed tobą uciekać.
– Działa to też na kobiety?
– Nie. Im zawsze trzeba dać coś w zamian. An Dżel uczy się rozumieć jaguary. A ty które zwierzę wybierasz?
– Wiesz… dajcie mi może jakieś motylki albo krowy. Jakoś nie mam zaufania do czegoś, co żywi się ludźmi.
Wtenczas wydawało mi się, że wódz szpanuje swoim wodzostwem i wali do mnie teksty w rodzaju „nauczymy cię gadać ze zwierzętami”. Dziś, pisząc te słowa, wiem, że nie kitował. Niedługo wam to pokażę.
ANDRZEJ NIE WRACA
Dosyć szybko zacząłem się nudzić, więc poszedłem do lasu razem z tym, co dobrze po naszemu rozmawiał. Chyba celowo podprowadził mnie blisko tego drzewa, tak bym idąc nieco otarł się o nie.
Jak widać na załączonym zdjęciu to bardzo dziwne drzewo rośnie do góry nogami, ale nie to jest w nim najdziwniejsze.
– Ubrania nie dotyk.
– Bikoz?
– Bikoz urośnie ci wielka ręka. To drzewo pocierać i wszystko się powiększa. Nawet to, o czym teraz myślisz.
Bosko! Od razu pomyślałem, że trzeba będzie to wypróbować na Andrzeju. On ma taki zwyczaj, że jak się nudzi np. podczas lotu, to wkłada sobie co jakiś czas rękę do gaci i potem ją wącha. No to zobaczymy czy teraz włoży.
– Wracajmy amigos. Zobaczysz dziś nasz rytuał, ale nie wolno ci tego kraść.
Kraść, czyli robić zdjęć.
O ile mogłem uszanować wolę Wielkiego Wodza Wioski i nie publikować jego facjaty, o tyle nie mogłem wam nie pokazać jak nowi koledzy Andrzeja malują się, przyprawiają pióra, żrą ogień i składają ofiary. Udało mi się to uchwycić całkiem nieźle, choć bez flesza.
Po powrocie do wioski ponownie napatoczyłem się na moją świnię.
ANDRZEJ WRACA
Cały i zdrowy, choć na boso i tylko w samych spodenkach pojawił się dwie godziny później.
– Szybko nas znalazłeś.
– Gdyby nie Armando…
– … to w recepcji też zostawiłem namiary na Victora. Co ty myślałeś, że mógłbym zostawić cię samego? Właściwie to jak ty w ogóle dotarłeś do Armando? Dobry jesteś.
Nie chciało mi się tłumaczyć mu mojego krótkiego spotkania z kobietą na klifie. Poszedł się umyć i ponownie spotkaliśmy się 15 minut później.
– Andrzej, co ty masz na sobie?
– I loch you, a co?
Takie koszulki sprzedawane były nieopodal piramid.
– Co to oznacza?
– No chyba „kocham cię” albo coś w tym stylu. Jej też taką kupiłem…
– Tutaj kocham cię to tekiero. Enrike Iglezjasa nigdy nie słuchałeś? Pierwsze słyszę o „i loch you”!
– Ups… Jej też taką kupiłem… ucieszyła się…chyba…
Jakby co to ja nawet teraz nie wiem co oznacza ten napis, bo nawet w sieci nie znalazłem odpowiedzi.
– Andrzej, teraz się tłumacz. Co to za kobieta, co ty tu robisz, czy będzie koniec świata, kiedy nas nakarmią i jak zamierzasz stąd wrócić, bo ja drogi powrotnej nie znam.
– Cierpliwości, amigos.
– Gdzie w ogóle ta twoja wybranka jest?
– Wróciła już do hotelu. Pracuje tam.
– Co to za laska, że już ją kochasz?
– Nie będziemy o niej mówić i nie poznam cię z nią. Nie dogadalibyście się, choć i ciebie ujęłaby tym czymś, co w sobie ma.
Andrzej nie był mi potrzebny do rozwiązania zagadki kobiety, która miała w sobie coś, co go zachwyciło. Skoro pracowała w hotelu, to oczywiste było, że sam sobie do niej dotrę. I nie myliłem się.
Kilka minut po szóstej zapadły ciemności.
W tym miejscu (©W.C.) kończy się DZIEŃ, a zaczyna jedna z najdziwniejszych i najbardziej niezwykłych NOCY mego życia.
c.d.n… bardzo, bardzo niebawem.
W kolejnym odcinku:
Pingback: SIEDEM SMACZNYCH KOLB KUKURYDZY | Kominek IN