HISTORIA DRZEWMANA – BATMANA
Jak mocz Andrzeja przyczynił się do uratowania przyjaznego dresiarza.
CZŁOWIEK Z LINĄ NA GŁOWIE
Skończyło nam się wino. Wracamy więc z Andrzejem do miasta. Nie jesteśmy pijani, ledwo co po butelce nalewki na łeb, a zgodnie z obiegową opinią rzyga się dopiero po dwóch.
Idziemy tak idziemy, a tu nad naszą głową człowiek.
– Kurwa, batman! – krzyknął Andrzej z lekka zamroczony tym niespodziewanym widokiem.
– To nie batman, to jakiś Drzewman. Na gałęzi siedzi – odpowiedziałem mu.
– Konarze.
– Gałęzi. Konar na dole jest, a on jest na górze.
– Czyli Batman.
Tę pijacką pogadankę przerwaliśmy po kilku minutach, gdy Drzewman-Batman nas zauważył.
Był to człowiek młodego wieku, podrabianego dresu, ładnych adidasków i pozłacanego łańcucha na szyi,
Nie byłoby w nim nic dziwnego, gdyby nie to, że siedział na gałęzi 3 metry nad nami, a wokół szyi miał linę.
– Albo będzie latał albo spadnie – stwierdził Andrzej.
– Zgodnie z prawem Newtona może polecieć na dół – odpowiedzialem udając inteligentna. – Co robimy?
Andrzej zamyślił się i odparł.
– Musimy tak ominąć drzewo, aby nie spadł na nas.
Nie takiej odpowiedzi oczekiwałem. Drzewmanowi-Batmanowi trzeba było pomóc.
– Masz jakiś problem tam na górze? – krzyknąłem w jego stronę.
– Lepiej, kurwa, stąd, kurwa, wypierdalajcie, bo was, kurwa, zapierdolę, kurwa – odpowiedział potencjalny samobójca.
– Chodź, Andrzejku, drzewo ominiemy z lewej strony. Mniej błota.
Ominęliśmy z Andrzejem drzewo, ale parę metrów dalej zatrzymaliśmy się i odwróciliśmy.
Pan z liną wokół szyi wciąż nas obserwował. Wiedzieliśmy, że jeśli odejdziemy, świat stanie się uboższy o jednego Drzewmana-Batmana. Ale wiedzieliśmy też, że jeśli uprzemy się zostać, świat może stać się uboższy o dwóch geniuszy.
NA RATUNEK SAMOBÓJCY
Aby zrozumieć dramat Drzewmana-Batmana musicie wiedzieć, że w ten weekend odbywał się w Kołobrzegu Sunrise festiwal.
To taka wielka balanga dla skrzywionych przez życie, zbiorowisko blach, dresów, tatuaży, kolczyków a wszystko to w otoczce techno.
Drzewman-Batman, którego w poprzedniej notce zostawiłem siedzącego na gałęzi z obwieszoną wokół szyi liną przeżywał wielki dramat, choć statystycznie rzecz biorąc – takich jak on była większość. No bo statystyki nie kłamią.
W 2006 r. 256 nieszczęśników próbowało się zabić przez zawód miłosny, 1661 spośród reszty było kawalerami, 850 miało zaledwie podstawowe wykształcenie, 1120 było pod wpływem alkoholu, 804 było na utrzymaniu innej osoby.
Taki właśnie był Drzewman-Batman. Samobójca idealny.
– Kominek, ty mówiłeś mi kiedyś, że już byłeś w podobnej sytuacji. Jak to się skończyło?– zapytał mnie Andrzej gdy tak staliśmy i obserwowaliśmy Drzewmana.
– Koleś kazał mi spierdalać. No to spierdoliłem, a gdy zszedłem z jego pola widzenia, zadzwoniłem na policję i powiedziałem im, że ktoś chce się zabić.
– No to zróbmy tak tym razem.
– Szkoda tracić darmowych minut. O ile dobrze pamiętam, wtedy policja przybyła go ratować w trzy godziny po samobójstwie.
– Wszystko na mojej głowie – westchnął Andrzej i ruszył w kierunku Drzewmana.
Batman znowu się poruszył i zaczął kląć, wygrażać, pluć i może nawet by zwymiotował na Andrzeja, gdyby tylko puścił się gałęzi i włożył sobie dwa palce w gardło.
– Te, ptasiek! – krzyknął do niego Andrzej i… rozpiął rozporek po czym zaczął się odlewać tuż pod siedzącym kilka metrów nad nim Drzewmanem.
W tym miejscu była taka poszarpana droga asfaltowa, dawniej ścieżka zdrowia, obecnie popękane i porośnięte pozostałości po czasach świetności. Po tym jak skończył się odlewać, wylał na siki resztkę piwa z puszki, którą dzierżył w swojej dłoni. Zrobiła się taka mała kałuża.
Drzewman milczał. Zgłupiał. Ja też zgłupiałem.
– Te, ptasiek! – krzyknął ponownie i ręką wskazał na adidaski Drzewmana – Skoro już masz się zabijać to weź no ściągnij te swoje paputki i rzuć no mi tutaj. Komóreczkę też, jeśli masz fajne dzwonki. Ino leciutko mi podaj, bo się potłuką. Tobie to już na nic, a dla mnie będzie w sam raz.
Drzewman przestał milczeć.
– Ty skurwysynu, wypierdalaj stąd, kurwa bozia mać, wypierdalaj człowieku, naprawdę, kurwa, człowieku wypierdalaj!
– Ptasieeek – kontynuował Andrzej. – Wiesz, po co się tu odlałem? Za chwilę zrobimy ci zdjęcie. Dresik na drzewie, a pod drzewem szczochy. Jak myślisz, co powiedzą twoi znajomi, gdy w internecie zobaczą, że przed śmiercią zlałeś się w gacie? Porażka, człowieku. Pooorażka!
– Zajebię cię, chuju!
W tym momencie rozbłysła się lampa błyskowa z mojego aparatu.
– Andrzejku, gotowe – krzyknąłem.
– Ptasieeek! – kontynuował Andrzej. – Dasz buciki i komóreczkę po dobroci czy mamy usiąść i poczekać aż sobie zawiśniesz i ściągnąć to z ciebie? Mnie to ganz egal, ja mam czas.
– Już, kurwa, jesteś martwy! – odgrażał się Batman.
– No skacz. Czekam!
– Wypierdalaj stąd!
Andrzej dalej szedł w zaparte.
– Kiedy do ciebie dotrze, że albo zejdziesz i nas zabijesz albo nici z samobójstwa, bo nie masz tyle jaj, aby zrobić to w czyjejś obecności? A już na pewno nie zrobisz to w obecności dwóch palantów, którzy zrobią sobie sesję zdjęciową z twoimi zwłokami?
Nagle zdałem sobie sprawę, że Drzewman-Batman może w każdej chwili zejść, zabić nas, a potem wrócić na to swoje głupie drzewo i się powiesić. Zanim jednak zrozumiałem beznadziejność tej sytuacji, moim oczom ukazał się widok, który nie zapowiadał niczego dobrego… Drzewman-Batman ściągnął linkę z szyi i szykował się do zejścia z drzewa.
– Drzewman…my tylko żartowaliśmy – zająknął się Andrzej.
„Ani kroku w tył!” – pomyślałem o stalinowskiej dyrektywie z czasów bitwy pod Stalingradem, gdy ujrzałem Andrzej szykującego się do odwrotu. Okazanie słabości mogło być bardzo zgubne w skutkach.
Drzewman uchwycił się oburącz drzewa i chyba chciał się powoli zsunąć, zamiast tego po prostu się zjebał.
„Uchhh, ochhh” – wystękał siedząc na dupie i masując kolana.
Oparł się o drzewo i westchnął.
– Z tymi sikami to było w dechę, ale gdybym chciał się zabić to bym to zrobił nawet gdybyście tu nasrali.
– To po co tam wchodziłeś?- spytal Andrzej widząc, że Drzewman nie ma sił i ochoty wstać. – Obejrzałeś Harrego Pottera i chciałeś nauczyć się latać?
– Moja kobieta…kurwa, ja się z nią żenić chciałem…idzie jutro na Sunrise Festiwal z moim najlepszym przyjacielem. Pieprzą się ze sobą od miesiąca, a ja się o tym dowiedziałem wczoraj.
Andrzej zadumał się, przykucnął i wyglądał jakby chciał przytulić Drzewmana.
– Mówisz poważnie? – upewnił się.
– No…
– Długo ze sobą byliście?
– Niecały miesiąc.
Wyszło na to, że laska zaczęła go zdradzać jeszcze zanim się poznali…
– Chyba cię rozumiem – rzekł Andrzej. – Gdyby moja kobieta chciała iść na Sunrise, to bym kurwę zajebał. Przejebane tak na dzień przed festiwalem dowiedzieć się, że ma się laskę, która słucha techno…
Nie miałem jak powiedzieć Andrzejowi, że to nie tak jak myśli…
Drzewman zaczął się na przemian krztusić i śmiać, potem skrył twarz w dłoniach i nie wiedzieliśmy czy wciąż się śmieje czy już płacze.
– Chciałem do niej zadzwonić – odezwał się po chwili. – Żeby tu przyszła i mnie powstrzymała. Żebym dał jej kolejną szansę.
– I co?
– Nie odbierała. Nagrywałem się na pocztę aż mi się karta skończyła.
– To znak od Boga – stwierdził Andrzej.- Skoro nie chcesz się zabić, to chodź z nami na nalewkę.
– Nie pijam tego gówna. Ostatnim razem jak wychyliłem wiśniówkę to zarzygałem całą starówkę. Ale pójdę z wami, co będę tak siedział. Dlaczego mówicie na mnie Drzewman?
– A jak masz na imię?
– Maciek.
Spojrzeliśmy na siebie z Andrzejem.
– Maciek, z tym Drzewmanem, my tylko żartowaliśmy – powiedziałem powstrzymując wybuch śmiechu.
Przez całą drogę do monopolowego telepatycznie łączyłem się z Andrzejem i w duchu śmialiśmy się z „Maćka”. He he he…
HIENY CMENTARNE
Z Drzewmanem rozstaliśmy się przed monopolowym. Nie chciał wracać z nami do parku. Wymieniliśmy numery telefonów, kurtuazyjnie zaprosiliśmy go do Warszawy i pożegnaliśmy.
Nad samym ranem zaczęliśmy się nudzić. Udaliśmy się przez całe miasto w stronę cmentarza, bo nieopodal kołobrzeskiej nekropolii mieszkał brat Krzysia, którego imię brzmiało „Polewaj”, a dwuczłonowe nazwisko „Polej-Jeszcze”.
Brata nie było. Coś nas tchnęło, żeby pójść na cmentarz. O tym jednak opowiem wam następnym razem.
W każdym razie, jakby to powiedzieć, po wizycie na cmentarzu, gdy obejrzeliśmy groby a wśród nich znaleźliśmy także groby ludzi, którzy byli naszymi sąsiadami, znajomymi ze szkoły, nauczycielami, pomyśleliśmy sobie, że mimo wszystko jesteśmy najszczęśliwszymi ludźmi na świecie. Jesteśmy młodzi, żyjemy, ja mam przed sobą i za sobą zajebiste życie, Andrzej ma takie, na jakie zapracował i tylko smutno się człowiekowi robi, gdy widzi nagrobne tablice, a na nich nazwiska ludzi, którzy kiedyś coś dla nas znaczyli. Szkoda ich.
Pingback: ANDRZEJ: HISTORIA CHOROBY | Kominek IN
Pingback: KSIĘŻYC NAD MARZENIAMI | Kominek IN
świetna historia